Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Sąsiad sąsiadowi sąsiadem

Z minimalistycznej okładki zerka z przerażeniem klamka. To pareidolia, widać buzię w tej klamce. Powiedzmy zatem, że to Pan Klamka. Brzmi absurdalnie, może głupawo? A zatem współgra z wizją artystyczną urzeczywistnioną przez Adama Kaczanowskiego w Ze Słowackiego. W swojej nowej książce pisarz ukazuje piekło każdej wspólnoty mieszkaniowej duszącej się w nienawistnym sosie własnym. A także zaprasza do doskonale znanego z polskiej literatury teatru absurdu.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Adam Kaczanowski to prozaik, poeta i performer pochodzący z Poznania, z największego bloku w Poznaniu. Wydał w sumie kilkanaście książek, niektóre spotkały się bardzo ciepłym przyjęciem ze strony środowiska. I tak za Co jest nie tak z tymi ludźmi Kaczanowski otrzymał nominację do Górnośląskiej Nagrody Literackiej "Juliusz" 2017, za Cele natomiast - nominację do Nagrody Literackiej Gdynia i Wrocławską Nagrodę Poetycką "Silesius" 2019. Najnowsza, Ze Słowackiego, to typowa dla serii prozatorskiej Ha!artu książka o niewielkiej objętości, eksperyment literacki z pogranicza rodzajów i gatunków. Dzieło skierowane zwłaszcza do tych, którzy o literaturze lubią myśleć i rozprawiać w kategoriach meta. Choć trzeba przyznać, że autorskie przedstawienie mieszkaniowego piekiełka może stanowić wdzięczny przedmiot analizy socjologicznej.

Ze Słowackiego dzieli się na dwie główne części, z których to ta pierwsza zasługuje na szczególne zainteresowanie. Z kontekstu możemy wnioskować, że tworzą ją strzępy wypowiedzi z grupy facebookowej członków wspólnoty mieszkaniowej nowoczesnego bloku na Żoliborzu. To społeczność hermetyczna, ksenofobiczna (to, co napływa ze Słowackiego, to dzicz!), rozhisteryzowana, przerysowana w każdym calu. Ktoś skarży się na gigantyczne osy, kto inny na rozjeżdżanie trawnika przez kierowców lub dzieci z TBS-ów bawiące się na ekskluzywnym placu zabaw. Pewna kobieta żywi przekonanie, że w nocy ktoś szarpie za klamkę od drzwi (może to demoniczny Dżon Dżindżallo?), jeszcze inna osoba pragnie przepędzić z ławeczki nastoletnie raperki. Choćby zdawało się, że inicjatywy lokatorów służą dobru wspólnemu - tak być przecież nie może. Napięcia eskalują niczym talent wspomnianych artystek, a niedostosowanie społeczne "bulionerów" i fiksacja na punkcie samosprawczości inspiruje ich do snucia wysublimowanych planów zemsty. Czyli na przykład defekacji pod drzwiami właściciela psa, który załatwił się do piaskownicy, rysowania karoserii źle zaparkowanych samochodów czy utrwalonych kulturowo pogromów.

Szczególna jest forma tych quasi-facebookowych wynurzeń. Ich lektura przywodzi na myśl scrollowanie portalu podczas jego awarii lub braku dostępu do internetu. Nieustannie pojawią się te same partie tekstu rozbudowywane o kolejne komentarze. To jak słuchanie refrenów tych samych irytujących piosenek wzbogacanych o kolejne zwrotki. Albo niekończących się litanii narzekań, które rozpoczynają wezwania do wspólnoty mieszkaniowej.

Niestety - książka, mniej więcej w połowie, ewoluuje w nie do końca zrozumiałym kierunku. Po zmiksowaniu wczesnej Masłowskiej z jeszcze wcześniejszą Nie-Boską komedią (ale zaglądają tu też Gombrowicz czy Karpowicz) otrzymujemy zatem groteskowe rozwinięcie naszkicowanych wątków. Oficjalnie - autor nawiązuje do Lekarza wiejskiego Kafki, i przepuszczając go przez pryzmat popkultury tworzy postmodernistyczny kolaż. Przemoc symboliczna przeradza się w fizyczną, a realizm ulatuje wraz z dymem płonących toi toi. Do tego do czynienia mamy z wcieleniem koncepcji teatru w teatrze czy filmu w filmie, co jest motywem we współczesnej polskiej literaturze bardzo wyeksploatowanym. Ma oczywiście pewien urok, jednakże zdaje się, że często robi dziełom więcej złego niż dobrego. Tak jest i w tym przypadku.

Wracając jednak do części pierwszej książki - czyli tej sprawdzającej się najlepiej w roli demaskatorsko-satyrycznej - można powiedzieć, że ukazane zalążki postaci są nosicielami grzechów głównych nowobogackich mieszkańców apartamentowców. Co my tu mamy? Patologiczną nieufność względem obcych (choćby wyrostków zza miedzy), objawiającą się m.in. potrzebą wznoszenia murów. Niezawoalowaną pogardę względem pracowników fizycznych - portierów, ochroniarzy czy pracowników służb komunalnych, w której pobrzmiewa tęsknota za parobkiem. Poczucie wyższości (choćby względem budownictwa socjalnego) czy w końcu - potrzebę kontroli i prywatyzacji wszystkiego, co powinno pozostać wspólne.

Łatwo przywołać tu rozmaite -izmy z klasizmem na czele. I słusznie. Ale trzeba pamiętać, że tego rodzaju patologie dzieją się nie tylko w mieszkaniach deweloperskich. Te same mechanizmy niechęci i podejrzliwości, czy sarmackiej z natury niezdolności do myślenia w kategoriach wspólnotowych, obecne są wszędzie. Czy to w blokach z wielkiej płyty, czy też w niszczejących kamienicach, w których właścicielka pięciu mieszkań szczuje lokatorów aroganckim majstrem. To książka o pułapkach myślenia, przez które nie możemy żyć ze sobą choćby w błogiej neutralności. Po lekturze Ze Słowackiego nasuwa się pytanie: czy sąsiad sąsiadowi musi być sąsiadem?

Jacek Adamiec

  • Adam Kaczanowski, Ze Słowackiego
  • Wydawnictwo Ha!Art

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023