Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

Feminatywy nasze codzienne

Jak przesunąć dyskurs? Czy poprawność polityczna istnieje? Dlaczego nie lubimy narzucania zasad? I o co właściwie chodzi z tymi feminatywami - są potrzebne czy nie? Te i inne pytania padły podczas wtorkowego spotkania, kiedy to Przemek Staroń rozmawiał z Martyną F. Zachorską o jej najnowszej książce Żeńska końcówka języka.  

Scena Sali Wielkiej w CK Zamek. Na dwóch szarych fotelach siedzą: prowadzący spotkania w szarej marynarce oraz dżinsach oraz uczestniczka spotkania, autorka, która ma rozpuszczone jasne włosy. Ma na sobie garnitur w kolorowe kwiaty oraz okulary. Na czarnych stolikach stoją książki "Żeńska końcówka języka". - grafika artykułu
fot. Maciej Kaczyński

To kolejne już spotkanie z serii Zamek czyta, organizowane w tandemie Centrum Kultury Zamek i Wydawnictwo Poznańskie. Tym razem mieliśmy i miałyśmy okazję zagłębić się w meandry językowe i porozmawiać o feminatywach. Choć asymetria języka polskiego to temat niebywale poważny, samo spotkanie było prowadzone w bardzo lekki i klarowny sposób. Duża w tym zasługa Zachorskiej, która o rzeczach trudnych mówi w prosty (i nierzadko zabawny) sposób, o czym zresztą można przekonać się, zaglądając na Instagrama Pani od Feminatywów, oraz Staronia, znanego jako Nauczyciel Roku przełamujący wszelkie konwenanse w polskiej edukacji. 

Dyskusja dotycząca feminatywów trwa już od jakiegoś czasu. Najpierw Izabela Jaruga-Nowacka otwarcie popierała wykorzystanie żeńskich końcówek w mowie codziennej, potem Joanna Mucha nazwała się "ministrą". To dwa najważniejsze wydarzenia, które zapoczątkowały niekończące się rozmowy dotyczące zasadności użycia feminatywów i w konsekwencji, języka inkluzywnego. Warto przy tym spojrzeć wstecz, bowiem żeńskie końcówki nie są neologizmem, a elementem języka, który towarzyszy nam od lat. W Poradniku Językowym z 1911 r., w artykule autorstwa Romana Zawilińskiego, czytamy, że używanie męskich końcówek przy pisaniu czy mówieniu o kobietach to "horrendum, które podnosi głowę coraz śmielej i urąga nie tylko językowi polskiemu, lecz nawet logice prostej".  

Dlaczego warto używać feminatywów?

Jak zauważył Staroń, jednym z dość często pojawiających się w toku dyskusji o końcówkach żeńskich argumentów jest to, że feministki chcą "narzucić" feminatywy wszystkim użytkownikom i użytkowniczkom języka polskiego. Nie jest to oczywiście prawda. Zachorska w rozmowie wielokrotnie wskazywała na dynamikę współczesnego języka - podkreślała, że język kształtuje rzeczywistość i ma wpływ na to, jak widzimy świat. To transakcja wiązana: my kształtujemy język, a on kształtuje nas. I właśnie dlatego, jak mówi Zachorska, feministki wychodzą z założenia, że warto używać feminatywów, bo tak zróżnicowany język precyzyjnie oddaje rzeczywistość, w której kobiety stanowią ponad 50% społeczeństwa, w tym większość na wydziałach lekarskich i prawniczych, a mimo wszystko wciąż określamy je mianem "prawnika" czy "lekarza". Żeńskie końcówki to możliwość ukazania rzeczywistości za pomocą języka.

Normy językowe, czyli proszę mi tego nie narzucać 

Wątek, który musiał wybrzmieć na spotkaniu, to postrzeganie feminatywów przez część społeczeństwa, która odbiera wykorzystanie żeńskich końcówek jako "narzucanie", a - jak wiadomo - narzucania podobno nikt nie lubi. "Czy aby na pewno?" - pyta Zachorska. Autorka przywołała historię sióstr Kardashian - każda z nich ma imię zaczynające się na "K" (Kourtney, Kendall, Kylie, Kim, Khloé), mimo że zazwyczaj te imiona zaczynają się od "C". Zachorska proponuje to przełożyć na realia języka polskiego: w naszym kraju, gdyby ktoś chciał nazwać dziecko np. "Chelena", nie dostałby zgody urzędu cywilnego. Zawdzięczamy to ustawie o języku polskim, która jasno określa, co można, a czego nie można. Gdybyśmy odeszli od narzucania i definiowania norm językowych, każdy mówiłby tak, jakby chciał, nie zwracając uwagi na kontekst czy sytuacje, to z kolei doprowadziłoby do zniknięcia wszystkich stylów komunikacji. Językowe zasady to matryca, po której możemy się poruszać - mimo że zasady (z zasady) nie są popularne, to dają nam poczucie bezpieczeństwa.

Jak Pani od Feminatywów została Panią od Feminatywów?  

Zachorska podczas rozmowy ze Staroniem w pewnym momencie zwróciła uwagę, że tworzenie feminatywów jest w języku polskim naturalne - doskonale widać to na przykładzie dzieci, które rodzaj męski i żeński traktują zazwyczaj tak samo. I właśnie to, co - wydawałoby się - oczywiste i naturalne sprawiło, że dzisiaj rozmawiamy z Panią od Feminatywów. Zachorska pisze w książce: "Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z tego, jak istotne są kwestie języka i płci... na lekcji religii w drugiej klasie podstawówki. Prowadząca zajęcia siostra zakonna poinformowała nas, że w wypowiadanych podczas mszy świętej słowach: "Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja" dziewczynki nie mogą zamienić formy "godzien" na "godna". Dlaczego? Ponieważ "przed Bogiem stoimy nie jako kobiety, tylko jako ludzie". Zastanawiałam się, o co w tym chodzi. Czy kobiety to nie ludzie? I dlaczego było to tak istotne, że ośmiolatki musiały to wiedzieć?"

To jedna z wielu anegdotek, które można znaleźć w Żeńskiej końcówce języka. Zachorska pisze o sobie, języku, o świecie. Na pytanie Staronia o to, czy łączenie bycia początkującą akademiczką (doktorantką na kierunku Językoznawstwo w Szkole Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM) z byciem influencerką (prowadzenie konta Pani od Feminatywów) jest łatwe, odpowiedziała, że jest zawieszona pomiędzy światem intelektualistycznym a światem popowym, który jest przaśny, często określany jako "płytki". Autorka wspomniała, że od zawsze wolała świat "popowy", w którym nie czuła i wciąż nie czuje się oceniana. Już na maturze z języka polskiego postanowiła zrezygnować z podążania utartymi ścieżkami, zamiast powoływać się na Zbigniewa Herberta czy Halinę Poświatowską, wybrała słowa piosenki Lady Gagi z albumu The Fame

Staroń dopytywał o doświadczenia z konserwatywnymi ramami językowymi, kreśląc wątek podróży bohaterki. Zachorska opowiadała o nieustannej walce z próbą zmieniania, wpasowywania w określone ramy, przygotowywania do roli intelektualistki. Pomimo tego, że uwielbiała pisać i czytać, nie znosiła lekcji języka polskiego, bo były to zajęcia polegające na "formatowaniu" uczniów i uczennic, mówieniu o tym, czego robić nie wolno. To "formatowanie" nie mija z czasem, a przybiera inne formy. Zachorska opowiadała także o cieniach popularności, czyli hejcie dnia codziennego. To z kolei sprowokowało pytanie: dlaczego tolerujemy mowę nienawiści i nie ingerujemy, kiedy widzimy, że ktoś kogoś obraża, ale oburzamy się, kiedy ktoś używa wulgaryzmów lub stosuje feminatywy? 

Staroń słusznie zauważył, że podróż, którą opisuje Znachorska, jest uniwersalna i poszczególne etapy dotyczą każdego i każdej z nas. Podkreślił, że książka jest napisana takim językiem, że trafi nie tylko do osób związanych z językiem, ale może przede wszystkim do użytkowniczek i użytkowników, którzy do tej pory nie zastanawiali się nad jego meandrami - a to chyba najlepsza rekomendacja i równocześnie zachęta do tego, by sięgnąć po Żeńską końcówkę języka Martyny F. Zachorskiej.

Na sam koniec pragnę przywołać aktualne stanowisko Rady Języka Polskiego z 25 listopada 2019 w sprawie feminatywów: "Rada Języka Polskiego przy Prezydium PAN uznaje, że w polszczyźnie potrzebna jest większa, możliwie pełna symetria nazw osobowych męskich i żeńskich w zasobie słownictwa. Stosowanie feminatywów w wypowiedziach, na przykład naprzemienne powtarzanie rzeczowników żeńskich i męskich (Polki i Polacy) jest znakiem tego, że mówiący czują potrzebę zwiększenia widoczności kobiet w języku i tekstach".  

Klaudia Strzyżewska

  • spotkanie z Martyną F. Zachorską, autorką książki Żeńska końcówka języka, w ramach cyklu Zamek czyta
  • współpraca: Wydawnictwo Poznańskie
  • prowadzenie: Przemek Staroń
  • CK Zamek
  • 9.05

 © Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023