Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Rzeczy, które znaczą

- Nie jesteśmy białą tablicą, czystą kartą. I to wszystko na nas działa. Myślę, że często zupełnie nieświadomie odwołuję się do różnych inspiracji, doświadczeń - mówi Barbara Wilińska o swojej twórczości nie tylko malarskiej.

Artystka ma długie brązowe włosy, siedzi przy drewnianym biurku i przegląda dużą książkę, nad nią, na ścianie, wiszą instrumenty smyczkowe. - grafika artykułu
Barbara Wilińska, fot. Grażyna Grasa Nowacka

Chciałabym porozmawiać nie tylko o Twojej wystawie, ale ogólnie o tym, co robisz. Zajmujesz się m.in. malarstwem, kaligrafią, muzyką... Dostrzegam, że wszystkie te dziedziny w twoim przypadku wypływają z jednego źródła, które trudno nazwać czy określić, ale które na pewno związane jest w dużej mierze z tradycją. Nawet tytuł Twojej wystawy w Pyramida Gallery, Szczeliny, utożsamiam z łączeniem ze sobą dwóch światów - starego i współczesnego. Czy to właściwy trop?

Na pewno jest to właściwy trop, chociaż sama miałabym kłopot z jakimiś określeniami. W dzieciństwie zakochałam się w średniowieczu: w muzyce, w architekturze, w kaligrafii, manuskryptach, malowanych miniaturach. Kiedy byłam mała, możliwość obcowania z tymi rzeczami była znikoma, np. w radiu, tylko raz w tygodniu, odbywała się półgodzinna audycja o muzyce średniowiecznej czy renesansowej. Wydawnictw o takiej tematyce za bardzo nie było, a nawet jeśli były, to kiepskiej jakości. Brakowało podręczników do kaligrafii. Byłam z tego powodu bardzo smutna i czułam się osamotniona. A kiedy byłam już starsza i próbowałam zrobić coś w kierunku rozwijania swoich zainteresowań, okazało się, że - dla przykładu - książka do kaligrafii, którą mogłam sprowadzić z Zachodu, w przeliczeniu na polskie pieniądze kosztowała miesięczną pensję mojego ojca.

Smutne czasy...

Dla mnie tak, chociaż z drugiej strony sprzyjające kreatywności, bo nie było innego wyjścia. Dzięki temu np. sama szyłam sobie świetne ciuchy, których nie można było nigdzie kupić. Ale z nauką wielu rzeczy były problemy. Marzyłam na przykład o tym, żeby grać na lutni, ale nikt tego nie uczył ani na Akademii Muzycznej, ani w szkołach muzycznych. Mimo to średniowiecze wciąż było mi bliskie, chociaż równolegle zainteresowałam się innymi tradycjami. Na początku szczególnie kulturą materialną różnych ludów. Była w Poznaniu taka rosyjska księgarnia, gdzie zdarzały się niesamowite książki związane z tym tematem. A potem przyszedł czas na muzykę i na tradycję muzyczną, głównie śpiewaczą - najpierw ze świata, bo myślałam, że u nas nie ma pięknej muzyki, a później także polską. Na początku szukałam na zewnątrz, za granicą,  jak wiele znanych mi osób. Śpiewałam np. ballady staroangielskie. Potem zaczęłam poznawać nauczycieli z wielu krajów, którzy przyjeżdżali do Polski i, prowadząc warsztaty, pomagali zagłębiać się w swoje tradycje, które pociągały mnie estetycznie i w których słyszałam piękno.

Wspomniałaś o inspiracji średniowieczem. Każdy, kto interesuje się ówczesną sztuką, m.in. ilustracjami zdobiącymi pisma z tamtej epoki, potwierdzi, że są one często wręcz fantastyczne i nieodgadnione. Kiedy patrzę na Twoje prace, na myśl przychodzą mi tajemnicze manuskrypty, ale to nie jedyne skojarzenie. Myślę tutaj o rozmaitych opowieściach, legendach, mitach...

Na pewno tak jest, że mają one jakiś wpływ. Nie jesteśmy białą tablicą, czystą kartą. I to wszystko na nas działa. Myślę, że często zupełnie nieświadomie odwołuję się do różnych inspiracji, doświadczeń. Mam wrażenie, że jestem daleko od konceptualnych kierunków. Często, kiedy coś robię, czuję się jak dziecko. Na przykład - kiedy wieszałam prace na ostatniej wystawie, dopiero po czasie, kiedy już zawisła, zobaczyłam, że choć zupełnie nieświadomie układałam obrazy, to jednak miało to swój sens. Będąc w procesie przestawiałam je często i nie wiedziałam, dlaczego. Dopiero potem okazywało się, jaki był tego powód. I myślałam sobie: "Acha, czyli to dlatego ułożyłam to w taki sposób". Bardzo często, kiedy działam, czuję się, jakby coś przeze mnie przepływało i jakby to, co robię, nie było moje. Jakby przychodziło z innego wymiaru.

O to też chciałam zapytać, ponieważ zastanawiałam się, czy Twoja metoda pracy polega na tym, że z góry wiesz, co powstanie, masz na to plan, czy też może pozwalasz sobie na  swobodę.

Odpowiedź nie jest prosta, bo zależy od tego, co robię. Kiedy mam jakieś zamówienie kaligraficzne, to muszę stworzyć do niego projekt. Muszę mniej więcej wiedzieć, czy zgadza się z oczekiwaniami osoby zamawiającej. Miałam raz taki przypadek, że ktoś zamówił pracę, powiedział: "Na pewno zrobi to pani dobrze" i nie chciał podać żadnych wytycznych. Potem przy prezentacji pracy usłyszałam: "A ja myślałam, że to będzie inaczej...". Kiedy mówimy o jabłku, każdy widzi zupełnie inny owoc. Z tego względu przy zamówieniach pracuję metodycznie. Przyjmuję też pomysły, które przychodzą podczas pracy, bo one pojawiają się właśnie bardzo często w trakcie tworzenia, a nie przed. Kiedy robię prace nie na zamówienie, wycinam np. matryce do grafiki, kładę na nie farbę, robię odbitkę, ale to jeszcze nie jest gotowa praca: potem patrzę na nią pół godziny i czekam, żeby do mnie przemówiła. To moja ulubiona metoda, kiedy dopiero w plamach dostrzegam, co się urodziło. Jest więc we mnie zgoda na to, że na początku nic nie wiem, patrzę i słucham, co plama do mnie mówi i dopiero wówczas to wydobywam, malując. Chyba rzeczywiście postępuję wtedy jak dziecko, którym byłam, widząc całe światy w chmurach na niebie - karawele, dziworyby, smoki, rydwany ciągnięte przez myszy,  leżących, brodatych mnichów płynących z zachodu na wschód...

To chyba łączy się w pewien sposób z pismem, które często stosujesz a które opiera się na znakach przypominających litery, którymi w rzeczywistości nie jest. Wiele osób nie wie chyba nawet, że takie pismo istnieje.

Oczywiście. Ja pisałam od dzieciństwa pismem asemicznym, nie wiedząc, że to robię. Z kolegami nagraliśmy całą płytę (z Markiem Karolczykiem i Kamilem Paterem Statek szaleńców formacji Powidok), gdzie nie ma ani jednego znanego wyrazu, a jednak jest to płyta śpiewana i nie jest tylko wokalizą, czyli nie jest oparta jedynie na samogłoskach. To mowa, która nie znaczy...

Nie znaczy lub po części znaczy?

Znaczy, ale w innym wymiarze, nie semantycznym.

Czy w tym piśmie zawiera się jakiś pierwiastek terapeutyczny?

Myślę, że terapeutyczność ludzie mogą wziąć ze wszystkiego. Również z kaligrafowania, malowania czy śpiewania konkretnych rzeczy. Natomiast jedna z definicji asemic writing, czyli pisma asemicznego głosi, że to pismo, którego nie możemy zrozumieć, odczytać albo po prostu nieposiadające znaczenia, jakie my znamy. Napisano mnóstwo esejów na ten temat. Jest spora grupa ludzi zrzeszona w stowarzyszeniach związanych z pismem asemicznym. To osoby, które tworzą takie rzeczy i dzielą się tym z innymi. Co im to daje? Trzeba byłoby ich spytać. Sama jestem tego ciekawa. Mnie samą najbardziej interesuje odbiór tego, co robię, a nie skupianie się na tym, jakie nadaję tytuły swoim pracom czy co sama myślę na ich temat. To jest mniej istotne.

Nie chcę pytać, z jaką intencją tworzysz, bo ta relacja między Twoimi obrazami a odbiorcami jest tutaj kluczowa. Kiedy jednak czytałam komentarze pod zdjęciami z wernisażu Szczelin, trafiłam na Twoją odpowiedź do pewnej wypowiedzi, gdzie piszesz, że chciałabyś odczarować słowo "starucha".

Tak, choć ten komentarz nie był do końca związany z samą wystawą. Dom Bretanii nagrał dwa lata temu mój koncert online, któremu dałam tytuł  Pieśni staruchy. Niektórzy się dziwili, że tak go nazwałam, ponieważ "starucha" kojarzy się ludziom bardzo negatywnie - i słownie, i przez konotację znaczeniową. Mi starucha kojarzy się z osobą, która jest mocna, wiele przeżyła, nie umarła od tych przeżyć, dała sobie radę, przetrwała i nie musi niczego udawać. Zawarła pakt ze swoim strachem, umie słuchać, umie patrzeć - i widzi.

Niektóre motywy w Twoich obrazach występują częściej niż inne: postaci kobiece, ryby, syreny. Jak to się stało, że pojawiły się w Twojej twórczości?

Trochę nie wiem! Lubię motyw ryby. I właściwie nawet nie mam potrzeby zastanawiać się, dlaczego. Dla mnie jest on nośny i mówi. Kiedyś dużo czytałam na ten temat, ale niestety zapominam o niektórych rzeczach. Jeśli chodzi o kobietę to wiadomo - to jestem też ja. Kiedy zaczęłam tworzyć madonny i inne postaci kobiece, to one też do mnie mówiły i z każdą kolejną grafiką coś się zmieniało. I jeszcze się nie wyczerpało. Syrena z kolei to taki motyw, który zawsze mnie poruszał. W ogóle poruszają mnie hybrydy, bo nie są oczywiste, często łączą przeciwieństwa. Ostatnio czytałam artykuł o tym, że Chińczycy zaczęli łączyć macierzyste komórki człowieka z komórkami niesporczaka, to cała dłuższa i niebezpieczna historia. Prawdopodobnie czeka nas nieoczekiwana przyszłość... Nie musi to być wcale jakaś fantazja czy świat baśni. To jest niestety nasza rzeczywistość. Robi się to pod szyldem: "Pomożemy ludziom, którzy są chorzy", a prawdopodobnie chodzi o to, aby mieć rząd dusz i władzę.

Ktoś mógłby wyciągnąć właśnie taki wniosek, że jest to jakiś fantastyczny świat, powołany na papierze czy w opowieściach, a tak naprawdę jest to bliższe temu, gdzie żyjemy...

Tak, może być to bliższe...

Stosujesz w swojej twórczości techniki tradycyjne. Zastanawiam się, czy miałaś kiedyś pokusę, żeby sięgnąć też po techniki cyfrowe.

Bardzo bym chciała i nawet wiem, co by to miało być, ale doba ma 24 godziny, a ja jestem osobą dojrzałą i coraz trudniej przychodzi mi nauka. Chętnie korzystałabym z technik cyfrowych, widzę, jakie dają możliwości i jak mogłyby dopełnić to, w jakim kierunku idę. Domyślam się tego, oglądając twórczość cyfrową innych artystów.

Czy dotyczy to też muzyki?

Tak, właśnie CD Statek Szaleńców jest, w sumie, oparta na takich metodach. Dzięki nim mogłam nagrywać improwizację, potem następną, słuchając poprzedniej, i tak wiele razy. Możliwości są niewątpliwe i ogromne.

A jako osoba organizująca i prowadząca różne warsztaty, m.in. ze śpiewu i kaligrafii, nie masz wrażenia, że wielu ludzi ma potrzebę powrotu do tradycji?

Myślę, że jest taka potrzeba - tym bardziej, że pośrednio, dzięki takiemu powrotowi do tradycji, wracamy też do siebie i odnajdujemy to, co jest nasze, np. ciało czy głos. Możemy z tego czerpać wielką przyjemność. Śpiewanie daje szansę na komunikowanie się ze światem i wyrażanie emocji. Głos istnieje dla komunikacji i tego nie zastąpią urządzenia. Nic nie zastąpi tego, że to ty emitujesz głos, że inne osoby mogą robić to samo. Gdy śpiewają dwie osoby, brzmią, jakby było ich więcej. Te szczególne wibracje, jakie odczuwasz, pojawiają się  dzięki działaniu twojego ciała.  Żeby śpiewać, musimy też słuchać innych, wyjść poza siebie - nie możemy być skoncentrowani wyłącznie na sobie, bo nic z tego nie wyjdzie.

Masz teraz większe plany muzyczne? Bo jeśli chodzi o malarstwo i kaligrafię, to możemy oglądać Twoje prace w Pyramida Gallery, ale również na zbiorowej wystawie w Radomiu. I jest też trzecia, wędrująca wystawa.

Zostałam zaproszona na Międzynarodowy Festiwal Opowiadaczy w Warszawie z wystawą i towarzyszącym jej koncertem. Będę prawdopodobnie prezentować mapy, lalki i coś jeszcze. Jeśli chodzi o koncert, to wszystko się jeszcze okaże. Bardzo się tym ucieszyłam. Na wiosnę ma się też odbyć wystawa w Domu Tramwajarza. Poza tym NIE-KONCERTY, czyli pokazy pracy zespołu Ia da Vardi, który prowadzę w Domu Tramwajarza - śpiewamy polifonie gruzińskie i chóralne utwory bułgarskie. Pewnie też zdarzą się jakieś inne małe koncerty. Chcę w końcu zrobić swój solowy repertuar gruziński.

Pięknie plany. Życzę Ci, żeby udało się je zrealizować!

Dziękuję!

Rozmawiała Justyna Żarczyńska

  • wystawa Barbary Wilińskiej Szczeliny
  • Pyramida Gallery
  • czynna do 8.02
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024