Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

FILOZOFIA ULIC. Se (a)ns życia

Czasami jest tak, że czyjeś wewnętrzne światło zaczyna lśnić najmocniej wtedy, kiedy tego kogoś już nie ma. Oczywiste jest, że wraz z istnieniem człowieka jego światło, w sposób fizyczny, również przestaje istnieć, a to, co jawi się nam niesamowitą i niespotykaną jak dotąd jasnością, to nasze własne wspomnienie o tej osobie. Zwłaszcza kiedy to wspomnienie jest ciepłe i serdeczne. Pomimo jesiennego chłodu taka właśnie, ciepła i serdeczna, przepełniona świetlistymi wspomnieniami była pierwsza edycja Dni Poznańskich Kinomanów In Memoriam Państwa Kalinowskich, która odbyła się pod koniec listopada.

. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Głównymi punktami i osią wydarzeń były, rzecz jasna, kina i oglądanie filmów. Czyż da się lepiej uczcić osoby, które całe swoje życie poświęciły oglądaniu filmów - wszystkich filmów - na wielkim ekranie, niż poprzez... oglądanie filmów? Ku pamięci Kalinowskich nie szliśmy na skróty, nie oglądaliśmy filmu w popularnym serwisie, nie wypożyczyliśmy kasety VHS czy płyty DVD (o ile ktoś to jeszcze w ogóle czyni). Zrobiliśmy to jak należy -  zapakowaliśmy do torby butelkę z ciepłą herbatą, kilka suchych pszennych bułek, maślane herbatniki i poszliśmy do kina. "Filmy się same nie obejrzą" - jak zwykła mawiać pani Maria Makowska-Kalinowska.

Poznańskie widzki i widzowie doskonale wiedzą, o kim mowa. Przygarbione postaci, widziane zwykle w okolicy któregoś z kin - obojętnie czy hipstersko studyjnego, ukrytego w jakiejś obskurnej bramie poza centrum miasta, czy giganta międzynarodowej korporacji znanego z bajeranckich seansów 5D. Niemal identyczni, choć jedna postać nieco niższa od drugiej. Siwe włosy związane w liche kitki, długie, przybrudzone, acz nieco ekstrawaganckie prochowce, w dłoniach siatki z im tylko znaną, tajemniczą zawartością. Kroczący niespiesznym krokiem, bo do kina od lat, a może od zawsze wychodzili z wyprzedzeniem, właśnie po to, żeby unikać zadyszki i wpadania na ostatnią chwilę.

Mówili o sobie: Poznańscy Kinomani, takiej też treści, ręcznie wypisana przez pana Bogdana tabliczka wisiała przy drzwiach ich maleńkiego mieszkania nad kinem Muza, do którego przeprowadzili się w 2010 roku z Jeżyc. Obejrzeli wspólnie ponad 15 tys. filmów, wszystkie w kinach, na pokazach i festiwalach filmowych. Nie byli koneserami, którzy chodzą na grecką nową falę, a z niesmakiem omijają głupawe produkcje hollywoodzkie. Wręcz przeciwnie. Nawet jeśli któreś z filmów nie przypadły im do gustu, starali się szukać w nich zawsze czegoś dobrego - na drugim czy trzecim planie. Czasami był to jakiś dialog, który zapamiętali, innym razem muzyka lub zdjęcia. Bardzo rzadko krytykowali filmy - nie tak widzieli swoją rolę. Oni byli przede wszystkim zapalonymi widzami.

Magią kina przesiąknęli aż do trzewi. Niekiedy trudno było stwierdzić, czy Kalinowscy istnieją naprawdę, czy są bohaterami jakiegoś filmu. Jak gdyby filmowa estetyka uczestnictwa pozwoliła im zanurzyć się w fikcyjnym świecie kinowego obrazu tak głęboko, że od tej pory funkcjonowali na skraju obu światów. Harmut Böhme, współczesny niemiecki kulturoznawca, zwraca uwagę, że iluzyjny charakter kina posiada potencjał manipulacji, ale i dar chwilowego porzucania rzeczywistości. Czy państwo Kalinowscy wycofywali się z otaczającego ich świata? A może rozszerzali go o fikcję filmowej fabuły?

Jadali niewiele, choć apetyty im dopisywały. Kochali słodycze i bary mleczne, obiad zawsze składał się z zupy i drugiego dania. Zajadali się ciasteczkami, wypijali litry herbaty parzonej z torebek. Ich życie podporządkowane było chodzeniu do kina, więc przyziemne sprawy, jak pranie, mycie naczyń czy sprzątanie, schodziły na dalszy, czasami bardzo daleki plan. Byli bohaterami dokumentów, reportaży i fotorelacji z Poznania. Niezwykle kulturalni, zwłaszcza pan Bogdan, od którego biła zupełnie niedzisiejsza poczciwość i kindersztuba. Pani Maria, choć drobna i maleńka, to temperamentna, z charakterem mocnym jak czarna kawa, którą, tą samą przez lata, częstowali mnie w wykwintnych, przedwojennych filiżankach.

Pan Bogdan odszedł w listopadzie 2017 roku. Zasnął w niedzielę i już się nie obudził. Do jego grobu wraz z urną powędrowały jego ukochane szachy oraz zalaminowany oryginał jego autorskiego zapisu, który nazywał Alfabetem Bogdana Kalinowskiego. Autor ponad trzydziestu gier, bibliotekarz, wytrawny szachista, który wygrywał partie z młodymi talentami, nawet będąc po dwóch udarach mózgu. Nauczył mnie tego alfabetu i zdążyliśmy wymienić kilka pocztówek, na których zapisywaliśmy do siebie sekrety jego szyfrem. Umysł niezwykły. Piękny, jak z filmu.

Na trzy lata, do listopada 2020 roku, pani Maria została bez swojej drugiej połówki. W początkowym okresie wciąż chodziła do kina, nie było jej w domu całymi dniami, siedząc w kinach, zapominała o samotności, która czekała na nią na zewnątrz. Wspierana przez obce, niespokrewnione z nią osoby, przeżyła bez pana Bogdana trzy zimy, które były dla niej najgorszymi porami roku. Kochała lato i słońce, zwierzęta i rośliny, szanowała ludzi, z ciekawością i sympatią przypatrywała się dzieciom. Płakała nad losem drzew, których wycinkę obserwowała z okna swojego mieszkania. Latem chodziła na spacery do Starego Zoo. Ostatnie miesiące, kiedy kina zostały zamknięte ze względu na pandemię, spędziła we własnym mieszkaniu, czytając książki i gazety, rozwiązując krzyżówki i z każdym dniem coraz bardziej znikając. Tak jakby wiedziała, że ten świat już nie będzie dla niej. Zmarła w listopadzie 2020 roku.

Bardzo się ucieszyłam, kiedy na początku października zadzwoniła do mnie Gosia Kuzdra, poznańska organizatorka kultury i dawna kierowniczka kina Muza, z wiadomością, że planuje zrealizować dni wspominania państwa Kalinowskich. Pomysł był prosty - przede wszystkim oglądanie filmów. To, co Kalinowscy lubili najbardziej. W inicjatywę włączyły się prawie wszystkie poznańskie kina oraz kilka instytucji kulturalnych. Na każdym seansie publiczność dopisała, wejściówki wyprzedawały się z wyprzedzeniem. Byłyśmy przekonane, że państwo Kalinowscy przyszliby na wszystkie seanse. Może pani Maria narzekałaby trochę, że nie zdąży z jednego kina do drugiego w porę, tak żeby przed filmem ze spokojem wypić herbatę. Wydarzeniem finałowym była projekcja filmów o nich samych. Pani Maria i pan Bogdan znów przez chwilę z nami byli. Choć dzielił nas ekran, to czuć było ich obecność, tak jakby siedzieli na krzesełkach obok. To nie był film. To życie było.

Anna Adamowicz

Anna Adamowicz - adeptka filozofii, etnolożka, pracownica kultury i sztuki. Autorka podcastu Dom Pomiotły. Badaczka terenowa. Laureatka konkursów filmowych i artystycznych, m.in. Planet + Doc Festival. W latach 2019-2020 stypendystka Uniwersytetu w Toronto na kierunku antropologia kultury. Interesuje się współczesną kulturą i technologią, lokalnością, feminizmem i zmianą świata.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021