Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Słabość zmienić w siłę

- Mamy absolutną teatralną dyscyplinę, to nie jest jakieś kółko teatralne... Od początku mówiłam, że robimy teatr. To oznacza, że jest scena, są spektakle, próby, jeździmy na festiwale. Że mamy to traktować poważnie - mówi Olha Hryhorash*, Człowiek kultury sezonu 2020/2021 w Plebiscycie "IKS"-a i Kulturypoznan.pl.

.. - grafika artykułu
Olha Hryhorash w spektaklu "Solitude", fot. Dima Kurashov

Decyzją publiczności zostałaś Człowiekiem kultury w Poznaniu. Jak Ci z tym?

Dla mnie to był szok. Aż się rozpłakałam. Niekoniecznie ze szczęścia, po prostu od nadmiaru emocji. Na początku miałam poczucie, że na to nie zasługuję, potem coś się we mnie zmieniło. Zmieniło się w teatrze. Mamy taki teatr emigrantów, myśleliśmy że niewidzialny. Nie robiliśmy go dla kogoś. Ja w tym teatrze miałam możliwość zrealizowania swoich marzeń - tu, w Polsce. To było i jest absolutne poświęcenie.

Skąd się wziął Teatr Emigrant?

Szukałam twórczych kontaktów, by moje życie nie kończyło się na pracy. Przyjechaliśmy do Polski z rodziną jako pracownicy. Gdy się oswoiliśmy, zaczęłam szukać w Grodzisku Wielkopolskim czegoś dla siebie. To było po dwóch latach w Polsce. Wciąż myślałam, że mój język jest zły, bałam się. Czasem trzeba więcej siły by zrobić ten pierwszy krok, niż by przebyć cały szlak dalej. Chciałam być w swoim świecie, jakoś go odzyskać. Poszłam do biblioteki, powiedziałam że mam studia z animacji kultury, że mogę coś robić za darmo, tylko "dajcie mi przestrzeń, bo ja umieram". A pracowałam w piekarni. To była praca ciężka fizycznie i psychicznie.

No i się zaczęło.

Zaczęłam współpracę z w biblioteką. Zrobiłam kilka projektów. Poczułam, że się rozkręcam, że mam siłę, mam moc na coś jeszcze. Dostałam zaproszenie na casting Ja, kobieta Teatru Biuro Podróży.  Młody fotograf na tym castingu zapytał czy zajmuję się tańcem, a ja na to (miałam wtedy 38 lat): "Gdzie tańcem? Ja w piekarni pracuję".  Przez trzy miesiące jeździłam do Poznania, występowaliśmy w Zamku. To był ważny projekt. Napisałam wtedy pierwszy wiersz po polsku. "W trampkach czerwonych przez życie, uśmiech w każdej kieszeni"...  szłam po scenie w tych trampkach i po życiu w tym momencie. I zrozumiałam, że ja z tej sceny nie zejdę! Później robiliśmy rosyjskojęzyczną bajkę dla dzieci. Jedna z dziewczyn powiedziała: - Olha! Musisz zrobić teatr, pójdziemy do Migrant Info Poland i cię przedstawię. Już wiedziałam, że chcę robić teatr, bo to integruje ludzi.

Podobno 50 osób przyszło na pierwsze spotkanie.

To było w centrum handlowym. Myślałam że dostanę zawału. Wszyscy mówili, że chcą grać, ale żadna osoba nie deklarowała, że może to zorganizować. A ja powiedziałam: "Mogę!". Najpierw mieliśmy pomieszczenie, gdzie zaczęliśmy tworzyć spektakl. W pandemii było nas za dużo by spełniać warunki sanitarne i się spotykać, ale wszyscy już byli zakochani. Przez kilka miesięcy próbowaliśmy w różnych parkach w Poznaniu. Potem zainteresowali się nami ludzie z Baraku Kultury. Przemek Prasnowski zaprosił nas na spotkanie. Wtedy zaczęło się nasze prawdziwe życie teatralne. Pamiętam ten dzień, płakaliśmy ze szczęścia. Dotykaliśmy ścian, podłogi, cieszyliśmy się, że mamy sufit, nic nie kapie nam na głowę. Byliśmy bardzo wdzięczni i ta wdzięczność z każdym dniem rośnie. Nie byłoby tego sukcesu bez Przemka.

A przecież to teatr złożony z kobiet, które z aktorstwem niewiele mają wspólnego...

Poza mną jest parę dziewczyn, które mają szkołę teatralną, ktoś grał w teatrze studenckim. Zaczynaliśmy od zera. Na początku robiliśmy dużo ćwiczeń aktorskich, żeby dać im chociaż podstawową wiedzę o teatrze. A ja wybrałam naprawdę trudny materiał, bo Solitude to spektakl na podstawie wierszy Josifa Brodskiego. Wcześniej mieliśmy zrobionych kilka etiud, potem nałożyliśmy na to wiersze i to pasowało. A dziewczyny mi już ufały. Mówiłam: "Nie musicie rozumieć, po prostu mi ufajcie". I pomału to się rozkręcało.

Potem premiera online...

Dziewczyny bardzo potrzebowały tej premiery, bo przygotowania były rozciągnięte w czasie. Chorowałyśmy jedna po drugiej. Miałam świadomość, że jeśli teraz nie zrobimy tej premiery, to one po prostu uciekną. Nie można być cały czas w napięciu, bo dla ludzi niezwiązanych z teatrem, to oczekiwanie jest bardzo męczące.

Teraz ekipa się rozbudowała. Nad czym pracujecie?

Zagraliśmy spektakl Solitude kilka razy na żywo z pełną widownią. Zrobiliśmy eksperymentalny projekt, na podstawie wierszy jednej z naszych aktorek. Nazywa się The End - pokazaliśmy go w Panu Garze. Mamy jeszcze Żywot, prezentowany ostatnio na Festiwalu Ukraińska Wiosna przy 150-osobowej widowni. Do końca z roku musimy zrobić jeszcze jeden - inspirowany tekstami Wysockiego.

No właśnie, skąd ten Wysocki?

Wysocki był zawsze bardzo blisko i zawsze chciałam go zrobić. Wrócił do mnie w Polsce. Byłam na koncercie Andrzeja Koryckiego i Dominiki Żukowskiej. Miałam absolutny katharsis. Usłyszałam piosenki, które śpiewała mi mama. Rozpłakałam się ze wzruszenia.

To o czym będzie ten spektakl?

Tytuł: Wokół Wysockiego. Najważniejszy pomysł to pokazać, jak odbierają jego twórczość ludzie, którzy go nie znają. Teraz, w XXI wieku. Z 15 osób w teatrze, kilka nie słyszało go w ogóle, traktują go na nowo. Dlatego trudno mi to reżyserować samej. Daję aktorom możliwość otworzenia się na Wysockiego.

Spektakl Solitude był po rosyjsku, czyli w języku oryginału. A ten?

Ten też. Byłam na festiwalu w Koszalinie i na grupach miłośników Wysockiego. Polacy chcą go słuchać w oryginale. Ktoś nas ostatnio zapytał czy nam przeszkadza ta nasza tożsamość emigrancka. Mi się wydaje, że to jest nasza mocna strona. Bez sensu robić coś gorzej, na przykład po polsku, jeśli możemy zrobić coś lepiej w swoim języku... w swoich językach, bo jesteśmy z Białorusi, Ukrainy, Rosji i Gruzji.

A co Ci to wszystko daje? Macie prace, rodziny, żeby zrobić (już!) 4 spektakle trzeba mieć czas i motywację...

Mamy absolutną teatralną dyscyplinę, to nie jest jakieś kółko teatralne... Od początku mówiłam, że robimy teatr. To oznacza, że jest scena, są spektakle, próby, jeździmy na festiwale. Że mamy to traktować poważnie. Niektórzy uciekli, bo chcieli mieć rozrywkę, a ja cały czas czegoś chcę, oczekuję, wymagam. Inni zostali z poczuciem, że są częścią czegoś ważnego. Gdy mieszkałam w Grodzisku, dojeżdżam 60 km w jedną stronę. Zdarzało się, że ktoś pisał: "Boli mnie głowa, nie będzie mnie", a ja, że w chwili, gdy chcą napisać, że nie przyjdą, niech mają świadomość, że już do nich jadę pociągiem. I to działało. Słaba strona zmienia się w mocną.

Podczas pandemii, gdy zwiesili mi ważne połączenie kolejowe, kupiłam samochód i nauczyłam się znów prowadzić. Jestem najlepszym przykładem jakie to ważne. Mieliśmy rozmowę z dyrektorem Teatru Polskiego, on też wątpił. "A jak się pani znudzi?" - pytał. A ja mówię: "Jestem tu, zaraz wsiądę do auta, pojadę 60 km do domu, gdzie czeka na mnie trójka dzieci, a jutro na 6 idę do pracy". A on na to: "Okej! Nie mam pytań". Teraz przeniosłam się do Poznania i wciąż nie mam czasu. Często mówię, że to jest projekt miłości. Co to jest dla mnie? To jest wszystko! To jestem ja! W taki sposób mogę się tym świecie odnaleźć, tak rozmawiam ze światem, spełniam swoją misję. 41. urodziny spędziłam na scenie. Zeszłam i powiedziałam do ekipy: "Wreszcie nie boję się umrzeć. To jest lekcja dla was i dla moich dzieci, że nigdy nie jest za późno". Najbliższa premiera 11 i 12 grudnia w Baraku Kultury... i to też jest wyzwanie.

Rozmawiała Agnieszka Nawrocka

*Olha Hryhorash - absolwentka Uniwersytetu Artystycznego w Charkowie. Aktorka, reżyserka, animatorka kultury. Założycielka i liderka kilku projektów teatralnych, m.in. Teatru Empiriusz (Ukraina) oraz Teatru Emigrant (Polska). Mieszka i tworzy w Poznaniu.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021