Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Czasem musisz wypić brudną wodę

Szybkie wprowadzenie dla tych, którzy nie czytali dramatu. Jesteśmy w nadbrzeżnej miejscowości w południowej Norwegii, która utrzymuje się głównie ze swojego zakładu uzdrowiskowego. Doktor Stockmann, główny lekarz, odkrywa, że woda w obiekcie jest skażona. Przesyła więc swoje badania do zarządu uzdrowiska, lokalnego rządu i gazety "Goniec ludowy". Wszyscy się na niego złoszczą, gazeta nie chce nic takiego publikować, Doktor staje się tytułowym "Wrogiem Ludu" i traci szacunek społeczeństwa. Napisał Henryk Ibsen, przed Dziką Kaczką oraz po Upiorach.

. - grafika artykułu
fot. Monika Stolarska

"STOCKMANN: Tak, panie Haustad, jestem rewolucyonistą, bo zamierzam walczyć z utartém kłamstwem, jakoby większość była w posiadaniu prawdy. Około jakich-że to prawd skupia się większość? Około tych, które są tak dawne, że sobie wywalczyły prawo bytu, a gdy prawda zestarzeje się tak bardzo, często staje się kłamstwem."

Minimalistyczna scenografia: stół, krzesła, żyrandol, bułka. Podest otaczają trzy białe ekrany, chciałoby się napisać, że czwarty stanowi widownia. Pod podestem rozstawiony jest stół nakryty białym obrusem, przy nim jedno krzesło, na stole kolejne - siedzi na nim Doktor Stockmann, miłośnik idei prawdy absolutnej. Przez większość spektaklu odwrócony do widowni tyłem, pasywnie obserwuje zwracających się do niego aktorów. Nie uczestniczy w obradach, bo nie interesuje go pozór liberalnej demokracji, ale też nie jest ponad tym, jak mogłoby to sugerować jego usadowienie. Krzesło na stole jest raczej aktem przewrotności, aktem "rewolucyjnym". Prawda, z tego stanowiska, przedstawiona jest jako wartość niedyskutowalna, ze strefy sacrum, chciałoby się napisać, a przecież jednocześnie tak przyziemna - rozchodzi się przecież o źle zbudowane rurociągi.

Gra aktorska - szczególnie interesująca, ze względu na dziwaczną nienaturalność, którą porównać by można do klasycznego teatru szekspirowskiego (gdyby nie brak przesadnie teatralnych gestów). Za każdym razem, gdy zmieniana jest scena w dramacie, aktorki i aktorzy wykonują powtarzający się układ choreograficzny, poruszając się jak po szachownicy. W tych samych momentach w tle wyświetlane są filmy bawiących się dzieci. O to się rozchodzi! O udawanie, które nie jest zabawą, a manipulacją. Postaci dramatu jak pionki zmieniają swoje miejsca, nie wiedząc, kto kogo pokona.

Poznając protagonistki i protagonistów, mamy coraz wyraźniejszy obraz tego, kto trzyma władzę. Redaktor naczelny "Gońca ludowego" (Michał Kocurek) sam nie wierzy w treści, które publikuje ("nie mam odwagi"), drukarz Thomsen (w spektaklu pod imieniem Aslaksen) prosi o umiar w poglądach, proponując typowe, centrystyczne zagrania ("od lat nie zmieniłem poglądów, stałem się jedynie ostrożniejszy. Co prawda teraz moje poglądy zmierzają w stronę partii rządzącej"), brat Doktora, który jest również burmistrzem, nie tyle nawet pragnie pieniędzy, co ogólnie rozumianej dominacji. Gdy w pewnym momencie Doktor Stockmann obraca się i przerywa milczenie, staje się jasne, że nie jest wcale Wrogiem Ludu, lecz Wrogiem Erystyki. Erystyka to nauka manipulacji, nie jest dla niej ważne dochodzenie do prawdy, lecz wygrana. I ten spektakl świetnie o tym mówi, posługując się medium demokracji - bo co w tym ustroju jest ważniejsze: słuszność czy zdanie większości? Cytat ze spektaklu może być ładną odpowiedzią na to pytanie: "Głosować każdy musi, nawet jak nie potrafi."

Reżyserka, Anna Augustynowicz, posługując się minimalistycznymi narzędziami, przygotowała naprawdę przewrotny spektakl. Jestem jej bardzo wdzięczna za role kobiece - wspaniale uwydatniła głosy kobiet, które w dramacie tak przytłaczająco dominowane były przez męskie. Petra (w tej roli Gabriela Frycz), córka Doktora, mówi tak pewnie w imieniu swego ojca, jakby było jej własnym, walczy zaciekle o prawdę i wyzwolenie spod buta zakłamanych gier politycznych. Frycz, swoją dynamiczną i aktywną grą podtrzymywała w napięciu przedłużające się rozmowy i stanowiła bardzo potrzebną kontrę do liberalnych potyczek słownych.

Kostiumy, przygotowane przez Tomasza Armadę, zaskakiwały eklektyzmem i elegancją. Brak zbędnej dekoracyjności, postawienie na minimalizm, sprawiły, że ubiór stał się współaktorem, nie przyćmiewał, lecz podbijał wypowiedzi oraz dynamiczne, ale rzadkie ruchy ciała. Jedynie kostium kapitana Horstera (zagadkowy Tomasz Mycan) odstawał od poskromionej palety barw. Złoto-miedziana kreacja wyróżniała się na tle blado-chorych twarzy i ciemnych tekstyliów (no, może oprócz różowych okularów i białego garnituru członków gazety), silna opalenizna i błyszczący puder przypominał, że jest to jedyna wolna postać w spektaklu.

Przedstawienie, które cały czas udowadnia, że jesteśmy w teatrze. Udowadnia, że scena to scena, aktorki i aktorzy grają, a my siedzimy i obserwujemy. I jesteśmy obserwowani! My patrzymy na spektakl, a spektakl patrzy na nas. I można sądzić, że zostało to uwypuklone specjalnie, bowiem sam dramat polega na grze pozorów.

Podsumowując, czytając dramat odczuwałam nudę, męczyłam się - mimo to, na przedstawienie do Teatru Nowego przyszłam ze świeżą głową, bez oczekiwań. Anna Augustynowicz z dramatu, który tak mnie zmęczył stworzyła prowokujące widowisko ("Prowokacja znaczy rewolucja!" jakby to ujął Frank Castorf, awangardowy reżyser rozkwitający w czasach NRD) skłaniające do przemyślenia naszego uczestnictwa w ustroju nie myślącym o ludziach, a o dochodach, w kraju który swoją nazwę powinien zmienić na "zrzutka.pl". Niespodziewanie aktualny dramat wystawiony z najwyższym przywiązaniem do szczegółu i z szacunkiem do osób oglądających. Kto by pomyślał, że takie wrażenia zapewni opowieść o źle zbudowanym rurociągu.

Julia Walkowiak

  • Wróg ludu Henryka Ibsena
  • reż. Anna Augustynowicz
  • Teatr Nowy
  • 25.03

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022