Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Przebój na serwetce

- Muzyka nowoczesna jest w defensywie, odgrywa rolę marginalną. Mam szczęście, że mogę mieszać różne gatunki. Podczas swoich koncertów monograficznych, gdy prezentuję zestaw swojej muzyki filmowej, sam dyryguję, i mogę też przemycić kilka utworów nowoczesnych - opowiada Krzysimir Dębski, tegoroczny laureat Nagrody Artystycznej Miasta Poznania, w rozmowie z Przemysławem Tobołą.

Portret mężczyzny w siwych włosach, okularach i płaszczu. Patrzy w stronę obiektywu. - grafika artykułu
Krzesimir Dębski, fot. materiały prasowe

Odebrał Pan Nagrodę Artystyczną Miasta Poznania, świętuje Pan także 50-lecie działalności artystycznej, która zaczynała się właśnie w Poznaniu. Jej początkiem były studia z kompozycji i dyrygentury w Akademii Muzycznej.

Przyjechałem z przekonaniem, że zostanę kompozytorem muzyki współczesnej. Przez całe wakacje, poprzedzające te studia, pisałem nowoczesne utwory, muzykę graficzną. A tymczasem w Poznaniu, już pierwszego dnia... usłyszałem, jak ktoś gra kawałek zespołu rythm&bluesowego Dżamble - Wymyśliłem Ciebie. To był kolega ze starszego roku, Danek Jarmołowicz. Tak się poznaliśmy i już tego samego wieczoru grałem w klubie "Od nowa". I tak powstała grupa Warsztat, później przekształcona w String Connection, z którym gram do dziś. A muzyka nowoczesna zyskała groźną konkurencję w moim życiu artystycznym.

Był 1978 rok, gdy poszedłem na koncert legendarnego wówczas jazz-rockowego zespołu SBB do poznańskiego kina Grunwald, a na plakacie zobaczyłem, że na początku zagra grupa Warsztat, muzyczna niespodzianka...

Muzycy SBB trochę się śmiali z tego, co myśmy grali, a my z tego, co grali oni! Nasza muzyka była między gatunkami - jazz/rock? Nie wiedzieliśmy, co to do końca jest, i ja sam też tego nie wiedziałem, choć byłem jej kompozytorem. A jednocześnie już współpracowaliśmy z Radiową Orkiestrą TVP, gdzie za państwowe pieniądze piratowałem, to znaczy spisywałem amerykańskie aranżacje, i to była najlepsza szkoła aranżacji i kompozycji, jaką przeszedłem.

Pochodzi Pan z rodziny o muzycznych korzeniach?

Dziadek, lekarz, był muzykiem amatorem, śpiewał we lwowskim chórze Echo, grał też na mandolinie. Mój ojciec był już muzykiem z wykształcenia, studiował teorię muzyki w Poznaniu, na roku był razem ze Stefanem Stuligroszem i Henrykiem Czyżem w klasie prof. Bierdiajewa.

Czy to piosenka Diamentowy kolczyk, nagrodzona na festiwalu w Opolu w roku 1985, stała się Pana muzyczną przepustką do świata filmu? Później napisał Pan muzykę do ponad 100 filmów i wielu seriali.

Przez piosenki faktycznie trafiłem do filmu. I to pomimo wielu kontrowersji wokół nie do końca dobrze odebranego i zrozumianego Diamentowego kolczyka. Usłyszał go w radiu Juliusz Machulski, gdy wracał ze zdjęć do Kingsajzu i powiedział, że chce wykorzystać tę melodię do ścieżki dźwiękowej tego filmu. Ostatecznie pojawiła się tam jednak inna moja piosenka - Zmysły precz.

Kompozytor muzyki do filmu nie ma łatwego życia, jak pokazują choćby losy słynnej Dumki na dwa serca z filmu Ogniem i mieczem.

Przykro to mówić, ale pomiędzy muzykami i reżyserami istnieje często przepaść mentalna. Zdarzało się wręcz, że napisałem muzykę do filmu, którą reżyser ostatecznie kazał wyrzucić. Dlaczego? Bo przeszkadzała w jego wizji filmu, odwracała uwagę od obrazu! W przypadku Dumki na dwa serca do filmu trafił tylko króciutki motyw, 10 sekund w wydaniu instrumentalnym, w tle sceny pierwszego spotkania Heleny i Skrzetuskiego. Cała piosenka została wywalona, tak zdecydował producent i reżyser Jerzy Hoffman. Tłumaczyłem, że każdy film musi mieć taki lejtmotyw, jak to często bywa w Hollywood, gdzie muzyka promuje film. Ale nic z tego. Na napisy trafiły tylko Sokoły, zresztą w mojej aranżacji symfonicznej.

Pozostając przy Jerzym Hoffmanie - jak to możliwe, że zagrał pan Feliksa Dzierżyńskiego w filmie 1920. Bitwa Warszawska?

Moja mama bardzo się na mnie wtedy obraziła! Strasznie przeżyła to, że jej syn zagrał rolę krwawego Feliksa Dzierżyńskiego (rodzice byli w AK na Kresach). Jak to się stało? Przez przypadek. Jerzy Hoffman wybierał aktorów do ról Sowietów z Rosji. W Mosfilmie (rosyjskiej wytwórni filmowej) było sześciu licencjonowanych Leninów, kilku Stalinów, jeden Tuchaczewski, był też rosyjski Dzierżyński, ale wcale niepodobny. Za kilka dni miały wystartować zdjęcia, aż tu nagle reżyser zerka na mnie i każe ucharakteryzować. Tu wąs, tu bródka, binokle na nos i: "Patrz, jaki sk...syn podobny" - rzekł Hoffman i tak oto zagrałem epizod krwawego Feliksa.

Gdy rozmawialiśmy w 1985 roku w poznańskim klubie "Od nowa", po koncercie String Connection, opowiadał Pan o swoim prawdziwym marzeniu - by komponować muzykę współczesną, jak już Pan zarobi trochę kasy w filmie...

I tak też się stało, od tamtych dni napisałem ponad 70 kompozycji muzyki nowoczesnej, ale do dziś sam sobie płacę, realizując model samofinansowania. Muzyka nowoczesna jest w defensywie, odgrywa rolę marginalną. Mam szczęście, że mogę mieszać różne gatunki. Podczas swoich koncertów monograficznych, gdy prezentuję zestaw swojej muzyki filmowej, sam dyryguję, i mogę też przemycić kilka utworów nowoczesnych.

Jest Pan profesorem Akademii Muzycznej w Poznaniu, klasa kompozycji i aranżacji. Jak sprawuje się dzisiejsza młodzież?

Uczę ich przede wszystkim pisać proste melodie. To jest jednak, wbrew pozorom, najtrudniejsze. Nawet na studiach muzycznych, gdzie studenci znają kulisy pracy kompozytora i wykonawcy. Bo gdy przychodzi do wymyślenia swojego artystycznego emploi, to zaczynają się schody. I tego próbuję ich nauczyć.

Ma Pan niepospolity talent do tworzenia pięknych melodii, napisał Pan ponad 100 piosenek, niektóre stały się ponadczasowe, jak choćby Czas nas uczy pogody, a niektóre znamy jako czołówki seriali, Klan czy Na dobre i złe...

Wojciech Karolak często się dziwił i pytał, jak to możliwe, że komponuję jazz dla String Connection, a za chwilę taką melodyjkę jak choćby do Na Wspólnej. A było to tak, że kiedyś ktoś, nazwisk nie wymieniajmy, zarzucił mi, że nie umiem pisać prostych przebojów. Ja się wkurzyłem i powiedziałem, że zaraz udowodnię; wziąłem serwetkę, bo byliśmy ze znajomymi w restauracji, napisałem nutki, dałem do ręki i powiedziałem - trzymaj na dowód, że to będzie przebój. I właśnie tak powstała piosenka do czołówki serialu Na dobre i na złe.

Trudno się dziwić Wojciechowi Karolakowi, bo można przecież powiedzieć, że jest Pan muzycznym kameleonem. Od kompozycji muzyki nowoczesnej, przez legendarne Cantabile in h-moll, po choćby Życie jest nowelą?

Wspominając Cantabile in h-moll, można powiedzieć pół żartem, pół serio, że to ojciec polskiego hip-hopu. Pierwsze cztery takty, w wykonaniu String Connection, zostały wykorzystane jako sampel przez zespół Molesta. A przecież gdy nagrywaliśmy płytę w 1982 roku, to mieliśmy perkusję czeskiej marki Amati, struny gotowaliśmy w garze z gorącą wodą, żeby lepiej brzmiały i były mniej zużyte, studio było z magnetofonem dwuśladowym, a hiphopowcy uznali że to "tłusta nuta!".

Rozmawiał Przemysław Toboła

*Krzesimir Dębski - uznany kompozytor i dyrygent orkiestrowy, a także wirtuoz jazzowych skrzypiec i pianista. Jest wykładowcą kompozycji i aranżacji na Akademii Muzycznej w Poznaniu. Jego dorobek jest bardzo wszechstronny - obejmuje muzykę orkiestrową, wokalną i kameralną, ścieżki dźwiękowe dla oper, teatrów telewizji, filmów i seriali. Obecnie pracuje nad operą nowoczesną. W tym roku został uhonorowany Nagrodą Artystyczną Miasta Poznania.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023