Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Kim był Augustyn Boczek?

- Absolwenci profesora Boczka tworzyli grono wybitnych flecistów i nauczycieli fletu. Pracowali w Łodzi, Toruniu, Poznaniu, Warszawie, Szczecinie, Krakowie, Gliwicach. Można powiedzieć, że praca profesora promieniowała z Poznania na całą Polskę - o Augustynie Boczku, wybitnym fleciście i pedagogu związanym z Poznaniem, opowiada Sebastian Łukaszewski* - flecista, solista orkiestry Teatru Wielkiego im. S. Moniuszki i autor książki Augustyn Boczek. Muzyk, pedagog, reformator polskiej szkoły fletowej XX wieku

. - grafika artykułu
Augustyn Boczek, fot. archiwum rodzinne prof. Elżbiety Dastych-Szwarc

Zanim porozmawiamy o bohaterze Twojej książki, chcę Cię zapytać o przyczyny jej powstania. Osób, które miały wpływ na kształt poznańskiej sceny muzycznej jest przecież dużo więcej. Dlaczego zdecydowałeś się opowiedzieć akurat o Augustynie Boczku?

Augustyn Boczek to osoba zasłużona dla Poznania i kultury w całym kraju za sprawą szkoły gry na flecie, którą rozpropagował. Przez długie lata był postacią niezauważaną i niedocenianą, o której rzadko rozmawiano nawet we fletowych kuluarach. Muzycy wspominali go między sobą jako wysokiej klasy artystę, pedagoga i wychowawcę nie tylko flecistów - gdy pracował w orkiestrze, potrafił każdemu fachowo i życzliwie udzielać wskazówek wykonawczych i interpretacyjnych. Dlatego postanowiłem upamiętnić i przybliżyć tego zapomnianego człowieka młodym muzykom i mieszkańcom naszego miasta.

Augustyn Boczek nie jest urodzonym poznaniakiem, I Wojnę Światową spędził w Berlinie, w Poznaniu zamieszkał dopiero w latach międzywojennych. Co go tutaj sprowadziło?

Boczek urodził się w 1886 roku w Lucimiu na terenie dzisiejszego województwa kujawsko-pomorskiego. Swoją wstępną edukację muzyczną pobierał w Bydgoszczy i jej okolicach. Będąc wówczas obywatelem Cesarstwa Niemieckiego, musiał odbyć służbę w pruskiej armii. W jej trakcie, podczas I Wojny Światowej, grał w orkiestrze wojskowej w Berlinie. Traf chciał, że spotkał tam swojego nauczyciela Hendrika de Vries, solistę Opery w Berlinie i powstającej wtedy Filharmonii Berlińskiej. U niego Boczek doprowadził swoje umiejętności do bardzo wysokiego poziomu. Po wojnie wrócił na Kujawy do żony i córki, ale służył jeszcze kilka miesięcy w polskim wojsku podczas działań powstańczych.  Myślę jednak, że po odzyskaniu niepodległości przez Polskę chciał wykorzystać zdobytą w Berlinie wiedzę, a Poznań przyciągnął go tradycją pracy organicznej i zapleczem kulturalnym. Tak trafił do tworzonego po przejęciu od Niemców Teatru Wielkiego i w ten sposób został w naszym mieście do końca życia.

Trudno byłoby nazwać Augustyna Boczka "szeregowym muzykiem" w międzywojennym Poznaniu. Był solistą orkiestry operowej, uczył gry na flecie, kompozytorzy z myślą o nim pisali partie fletowe w swoich dziełach orkiestrowych. Tadeusz Zygfryd Kassern skomponował dla niego nawet Koncert na flet i orkiestrę. Czemu Boczek zawdzięczał aż taką pozycję?

Swoim niezwykle wysokim, jak na tamte czasy, umiejętnościom, nabytym podczas prywatnych lekcji u Hendrika de Vries, które nazywał "studiami". Warto pamiętać, że Boczek nie był jedynym w Poznaniu muzykiem o takim warsztacie. Wśród tych, którzy zakotwiczyli się w stolicy Wielkopolski i tworzyli tu muzyczną elitę, znaleźli się też klarnecista Józef Madeja, altowiolista Jan Rakowski, kontrabasista Adam Bronisław Ciechański, trębacz Aleksander Amerla i wiolonczelista Dezyderiusz Danczowski. Nie dość, że grali oni razem w orkiestrze, wznosząc ją na artystyczne wyżyny, to nauczali w Państwowym Konserwatorium Muzycznym - dzisiejszej Akademii Muzycznej. Powołane w 1920 roku Konserwatorium było trzystopniową szkołą, co potwierdza odnaleziona przeze mnie legitymacja Leona Szczepaniaka, ucznia Augustyna Boczka.

Dalsze wydarzenia historyczne nie oszczędziły naszego bohatera. Podczas II Wojny Światowej znalazł się on w Krakowie, gdzie grał w działającej pod niemieckimi auspicjami Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa. Tuż po wojnie musiał z tego powodu stawić się przed specjalną komisją weryfikacyjną. Dla człowieka, który poświęcił 20 wcześniejszych lat na budowanie polskiej kultury, musiało to być trudne.

Tak, nie było mu łatwo. Z Poznania został wysiedlony do Generalnego Gubernatorstwa. Tak jak inni wysiedleni dowiedział się o tym 15-20 minut przed wywiezieniem i mógł zabrać tylko najpotrzebniejszy dobytek. Tułaczka zaprowadziła go do Tarnobrzega, gdzie zapewne wegetował. W tym czasie Hans Frank miał kaprys stworzenia najlepszej w Europie orkiestry, porównywalnej z Filharmonikami Berlińskimi. Prawdopodobnie świadomie zapowiadano ją jako "polską orkiestrę", żeby ściągnąć do niej najlepszych polskich muzyków. Myślę, że Boczek po prostu chciał grać, bo kochał swój zawód. W konsekwencji został jednak wciągnięty w propagandową machinę. Z dzisiejszej perspektywy trudno oceniać takie zachowanie. Sami nie wiemy, jak my byśmy się zachowali postawieni przed wyborem: grać w, jak mówiono: Filharmonii Krakowskiej, czy nie grać i pracować w gospodarstwie lub fabryce. Taki los spotykał muzyków w innych miastach. Musiała być to trudna decyzja, ale słuszna o tyle, że pozwalała przeżyć wojnę razem z rodziną. Wierząc, że wojna kiedyś się skończy, miał pewnie nadzieję, że będzie mógł dalej służyć Polsce.

I tak się stało - po wojnie wrócił do Poznania i zarazem do pracy w Operze i Państwowej Średniej oraz Wyższej Szkole Muzycznej.

Nie każdy miał tyle szczęścia! Pojawiały się przecież zakazy wykonywania zawodu. Niektórzy w ogóle przestali grać, a inni w zamian zaczęli dyrygować lub komponować.

Skupiliśmy się na wykonawczej działalności Boczka, a równie ważną częścią jego życia była praca pedagogiczna. W swojej książce nazywasz go reformatorem polskiej szkoły fletowej. Czym ona jest?

Dzisiaj trudno zdefiniować, czym jest polska szkoła fletowa. Dzięki możliwościom, które otworzyły się po upadku Muru Berlińskiego, kształcenie muzyczne stało się prostsze. Przed i zaraz po II Wojnie Światowej, gdy Augustyn Boczek nauczał, edukacja muzyczna wyglądała inaczej. Materiały nutowe były bardzo drogie, albo zupełnie niedostępne. Instrumenty były przeciętnej jakości. Boczek wydał fortunę na nuty po to, by wraz ze swoimi umiejętnościami wykorzystać je do wykształcenia wysokiej klasy fachowców. Jego absolwenci tworzyli grono wybitnych flecistów i nauczycieli fletu w szkołach i uczelniach muzycznych w całej Polsce. Mieli wystarczająco wysokie kwalifikacje, by kształcić następne pokolenia świetnych muzyków. I to mimo tego, że z powodu wojennej zawieruchy nie zawsze posiadali na to odpowiednie dokumenty. Zenon Jeliński uczył w podstawowych i średnich szkołach muzycznych w Łodzi i Pabianicach, Feliks Tomaszewski, autor zbiorów etiud na flet - w szkołach muzycznych w Toruniu. Kontynuatorzy szkoły profesora Boczka pracowali też w Warszawie, Szczecinie, Krakowie i Poznaniu. Innymi słowy, efekty jego pracy promieniowały z Poznania na całą Polskę.

Internet, zagraniczne studia i kursy mistrzowskie - zdobycze współczesności powodują, że lokalne metody nauczania muzyki są coraz mniej widoczne. Sposób gry staje się coraz bardziej uniwersalny, "zglobalizowany". W przeszłości wyglądało to inaczej. W książce wspominasz nawet, że uczniów Boczka można było rozpoznać po tym, jak grali.

W książce staram się wytłumaczyć, że charakterystyczne metody Boczka wywodzą się ze szkoły niderlandzkiej: uczył się w Berlinie, ale u Holendra de Vriesa. Metody te gwarantowały dobry warsztat, technikę i odpowiednią jakość dźwięku. Ważne było dla niego zrozumienie muzyki, więc kwestie interpretacji i stylu nie sprawiały problemów jego uczniom. Osoby, które grały z absolwentami profesora, opowiadają o świetnym warsztacie i dźwięku. Sam miałem przyjemność grać z jednym z nich. Zszokowało mnie wówczas, że będąc w wieku emerytalnym, można mieć nadal tak dużą biegłość techniczną i jakość dźwięku. Pracowałem także z absolwentami absolwentów i widzę u nich kontynuację pewnej linii. Z kolei występując z osobami, które nie wywodzą się ze szkoły profesora Boczka, zauważam odmienny sposób gry. Wynika to z innych metod i doświadczeń ich profesorów.

Spotkałem się kiedyś z opinią, że prawdziwe bogactwo opowieści i źródeł historycznych znajduje się w szafach i pudłach na strychu, a nie w archiwach. Mam wrażenie, że w przypadku Twojej książki było podobnie.

Z pudeł uchował się karton z nutami profesora, który cudem przetrwał wojnę. Został ocalony przez niemieckich osadników, którzy otrzymali mieszkanie po rodzinie Boczków. Do mnie trafiały z kolei fletowe pamiątki od absolwentów profesora lub ich uczniów. Czasami zupełnie przypadkowo kupowałem w antykwariatach nuty podpisane "Augustyn Boczek". Nieocenionym narzędziem okazał się także internet, choć zbieranie i łączenie informacji przypominało szukanie igły w stogu siana. Znalazłem na przykład plakat koncertu w Ljubljanie, gdzie miało miejsce wykonanie Koncertu Kasserna. Są to bardzo cenne pamiątki i świadectwa. Nie wiemy, jaka będzie przyszłość internetu - może kiedyś znowu zostaną nam tylko pudła na strychach, papiery i książki?

Przez biografię profesora Boczka przewija się wiele innych osób, kilka z nich wspomniałeś już wcześniej. Kto jeszcze z muzycznego Poznania czasów Augustyna Boczka zasługiwałby na napisanie biografii?

Znaleźlibyśmy wielu muzyków i pedagogów, którzy przysłużyli się życiu kulturalnemu w Poznaniu. Można by się pokusić o opracowanie życiorysu genialnego kontrabasisty Adama Bronisława Ciechańskiego, znakomitego klarnecisty Józefa Madei lub altowiolisty Jana Rakowskiego - nie wiem, czy takie biografie powstały. Myślę jednak, że każdy z ówczesnych pedagogów i muzyków Teatru Wielkiego, a później Filharmonii Poznańskiej, zasługiwałby na szerszy opis. Ci artyści rzutowali na obraz kultury w naszym mieście. Dzięki nim poznańscy kompozytorzy mogli tworzyć swoje dzieła. Przykładem może być Koncert na flet i orkiestrę Tadeusza Zygfryda Kasserna, kompozytora, o którym niewiele się w Polsce wie. Z kolei Nowowiejski napisał dla Boczka, Madei i Ciechańskiego wielkie solówki w balecie Król wichrów. Wiedząc, jakiej klasy muzycy pracują w Poznaniu, kompozytorzy mieli pewność pełnego blasku wykonania swoich dzieł. W kolejce do przywrócenia pamięci czekają też Tadeusz Zygfryd Kassern oraz jego dzieła - w tym Koncert na flet i orkiestrę, Bolesław Woytowicz - twórca Sonaty na flet i fortepian, Stefan Bolesław Poradowski, który napisał Koncert na flet i harfę, czy Tadeusz Szeligowski i jego wciąż odkrywana nawet za granicą Sonata na flet i fortepian. Jeszcze dużo do odkrycia przed nami. 

Rozmawiał Paweł Binek

*Sebastian Łukaszewski - flecista, pedagog, kameralista. Absolwent Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu. Jest solistą orkiestry Teatru Wielkiego im. S. Moniuszki w Poznaniu, współpracował również m.in. z Kapelą Farną, Teatrem Muzycznym w Poznaniu, Operą na Zamku w Szczecinie, Operą Wrocławską, Operą Nova w Bydgoszczy, Filharmonią Poznańską, Filharmonią Warmińsko-Mazurską, Orkiestrą Sinfonietta Cracovia, Orkiestrą Collegium F. Brał udział w nagraniach płytowych, telewizyjnych i trasach koncertowych w Polsce i za granicą. Autor książki Augustyn Boczek. Muzyk, pedagog, reformator polskiej szkoły fletowej XX wieku.

  • Sebastian Łukaszewski, Augustyn Boczek. Muzyk, pedagog, reformator polskiej szkoły fletowej XX wieku
  • Wydawnictwo Miejskie Posnania

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022