Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Blue Note wrócił do gry!

Po prawie półtorarocznej przerwie oficjalne otwarcie poznańskiego Blue Note staje się faktem. O historii i przyszłości, z jego założycielem - Lechem Łuczakiem i Krzysztofem Wawrzyniakiem - właścicielem Good Taste Production, którzy wspólnie poprowadzą klub, rozmawia Agnieszka Nawrocka.

Dwóch elegancko ubranych mężczyzn stoi przy stole barowym, podpierają się łokciami. Patrzą prosto w obiektyw, Krzysztof Wawrzyniak uśmiecha się lekko. - grafika artykułu
Lech Łuczak i Krzysztof Wawrzyniak, fot. Grzegorz Dembiński

Klub Blue Note w Poznaniu to legenda. Ponoć marzył Pan o stworzeniu takiego miejsca od młodości. Jak to się zaczęło?

Lech Łuczak: Po  skończeniu szkoły muzycznej miałem to szczęście, że wyjechałem zagranicę i mimo że tam przez wiele lat grałem, chodziłem po klubach, słuchałem muzyki, to jednak nie było mi dane zostać muzykiem jazzowym. Chociaż to jazz zawsze był mi najbliższy. Bardzo szybko zrodził się we mnie pomysł stworzenia klubu jazzowego w moim mieście. Skoro już wiedziałem, że po latach grania muzyki komercyjnej (nawet na najwyższym poziomie) dla mnie będzie już za późno, aby wrócić do jazzu, to przynajmniej będę zapraszać genialnych muzyków do Poznania.

Ale początki nie były łatwe. Przebudowa starej zamkowej kotłowni na klub jazzowy to było nie lada wyzwanie. Gruz wywoziło ponoć 100 ciężarówek. Co było trudniejsze - remont czy kolejne lata prowadzenia klubu?

L.Ł.: Te wspominane już 100 ciężarówek teraz może brzmi "lekko", ale 27 lat temu znalezienie firmy, która podjęłaby się walki z poniemieckim zbrojonym betonem, graniczyło z cudem. Wiele z nich po kilkudniowych próbach po prostu się poddawało. Gdyby nie amerykańska firma ze specjalnymi młotami, która szczęśliwym zbiegiem okoliczności akurat chciała zaistnieć na polskim rynku i potraktowała to wyzwanie jako formę autopromocji, Blue Note mógłby w tym miejscu w ogóle nie powstać. Przeprowadzenie remontu i przekształcenie ponad 400 m² cesarskich piwnic w jazzowy klub wymagało niewyobrażalnej determinacji. Zresztą na ten temat mogą coś powiedzieć również ówcześni włodarze miasta, którzy po kilku latach zmierzyli się z tym samym problemem przy tworzeniu Muzeum Powstania Poznańskiego - Czerwiec 1956. Mimo publicznych funduszy byli zmuszeni kilkukrotnie przesuwać termin jego udostępnienia publiczności. Po otwarciu Blue Note była radość, euforia i wielkie szczęście, że dane mi było tworzyć, to, co mojemu sercu od młodych lat było najbliższe i na czym się znam. Pierwsze lata były najtrudniejsze, ale  na szczęście zadowoleni byli i muzycy, i słuchacze, więc fama o klubie szybko się rozeszła po świecie i agencje same zwracały się do nas z propozycjami.

Pierwszym koncertem był występ Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Napisał on potem, że miał zaszczyt otwierać najwspanialszy klub w tej części Europy. I chyba miał rację, bo gwiazdy sceny jazzowej, które wystąpiły w Blue Note, trudno zliczyć. Koncerty których muzyków są dla Pana najważniejsze, niezapomniane?

L.Ł.: Trudne pytanie. W klubie codziennie spoglądałem na rozwieszone plakaty z koncertów. Tak naprawdę nie sposób było zapomnieć któregokolwiek z nich. Kiedy patrzyłem na tych wielkich artystów, oczami wyobraźni, w duchu, ciągle na nowo wracałem do ich genialnej muzyki, która brzmiała z klubowej sceny. Ale fenomenalne koncerty perkusisty Jacka DeJohnette'a, a z młodego pokolenia trębacza Ambrose'a Akinmusire'a, który wystąpił u nas dwukrotnie, chciałbym móc przeżywać w nieskończoność. Za największą wartość tego klubu uważam jednak to, że cała masa wspaniałych, niezapomnianych w oczach poszczególnych odbiorców koncertów organizowana była nie na zasadzie festiwalowych zrywów raz czy dwa razy w roku (często w oparciu o niemałe dotacje), ale w ramach stałej oferty dla jazzfanów, czy też szerzej - melomanów.

Blue Note zaczął działalność w 1998 roku. Jako absolwent Akademii Muzycznej pewnie w nim Pan bywał, potem sam organizował w nim koncerty. Jakie emocje wiążą Pana z tym miejscem?

L.Ł.: Nieskromnie byłoby, gdybym powiedział, że Krzysztof to mój uczeń. Bo ile my się znamy? Dwadzieścia lat...

Krzysztof Wawrzyniak: Pierwsze imprezy robiliśmy w Blue Note, gdy jeszcze byłem uczniem szkoły muzycznej przy ulicy Solnej. Potem na studiach grałem na oboju i już w trakcie nauki zdecydowałem, że zajmę się organizacją koncertów. Wtedy zaczęła się nasza regularna współpraca. W dużej mierze Lechowi zawdzięczam rozkręcenie tego, z czego żyję, czyli Good Taste Production. Chodziłem do tego klubu od 15. roku życia, głównie na koncerty jazzowe. Potem sam zorganizowałem tu mnóstwo koncertów.

L.Ł.: Opowiem anegdotę... Kiedyś wychodziłem z Blue Note w nocy po jakimś koncercie, mocno zdołowany. Na schodach spotkałem tego młodego człowieka (śmiech), a on do mnie mówi: "Wiesz, gdybyś kiedyś potrzebował pomocy, to biorę ten klub"...

K.W.: Tak! Ale to było kilka dobrych lat temu, jeszcze w sferze marzeń. A teraz przyszedł czas. Lech udostępnił klub na kilkadziesiąt organizowanych przeze mnie koncertów, chociaż nie wszystkie aprobował. Czasem dostawałem po paluszkach, gdy wprowadziłem tu jakiegoś mniej utalentowanego artystę.

To co Panów finalnie połączyło?

K.W.: Myślę. że duży szacunek dla Lecha i jego doświadczenia jazzowego i organizacyjnego.  Prowadzenie klubu przez tyle lat, w niełatwych - nie ma co ukrywać - czasach, to niezwykle trudne zadanie.

L.Ł.: Paradoksalnie połączyła nas też różnica pokoleń. Po 25 latach prowadzenia klubu, przy tak szybkich przemianach otoczenia, zwłaszcza społecznego, biznesowego i kulturalnego oraz rosnącym tempie życia, z którymi mamy do czynienia, a także trudnościach, jakie napotykamy, zmiana stała się czymś nieodzownym. Musiała się pojawić nowa energia.

W którą stronę zatem pójdzie Blue Note?

K.W.: Są różne nowe trendy. Mamy od Lecha zielone światło, by skręcać delikatnie w kierunku mocniejszego funku, soulu. Będziemy zmierzać za takimi artystami, jak Jacob Collier czy Jamie Cullum, Gregory Porter, Cory Henry, więc za takim nowym, świeżym jazzem, który staje się coraz bardziej modny i przyciąga młodych. Klub nie jest finansowany ze środków publicznych, więc naturalnie funkcjonuje w świecie biznesu, a to łączy się ze sporą odpowiedzialnością za cały lokal i osoby w nim pracujące. Zależy nam, aby do dotychczasowego repertuaru Blue Note dodać też artystów, którzy działają dookoła jazzu, pokażą coś nowego, co trudno usłyszeć w Poznaniu, i zachęcą również młodszych słuchaczy do odwiedzenia klubu. Sam lokal także wymagał małego liftingu. Udało się trochę powiększyć scenę, bo miejsca zawsze brakowało. Dzięki temu zmieszczą się tu nieco większe bandy. Odświeżyliśmy wnętrze...

... ale charakterystyczny bar został...

L.Ł.: Bar, artystyczne poręcze schodów na główną salę i oczywiście wejście do klubu od strony Dziedzińca Różanego to prace mojego przyjaciela, artysty rzeźbiarza, Adama Garnka, które wykonał 25 lat temu, i cieszę się, że te elementy pozostały.

K.W.: Ale zniknął pamiętny sufit. Jest więc trochę więcej przestrzeni, została położona specjalna pianka. Cały czas pracujemy nad akustyką. Z myślą o artystach usunęliśmy biuro z zaplecza. W jego miejscu powstały dwie duże garderoby z prysznicem i toaletą. Odświeżyliśmy też logotyp klubu i całą komunikację, mamy nową i funkcjonalną stronę. Fundament został, ale staramy się dostosować do dzisiejszych standardów.

L.Ł.: Ale plakaty będą...

K.W.: Będą, choć w mniejszej liczbie. Wszystkie mamy sfotografowane. Będziemy robić wystawy, może pojawi się też nieduży ekran, na którym te unikatowe plakaty będą wyświetlane.

Co jeszcze zostanie? I co jeszcze nowego?

K.W.: Na pewno będziemy kontynuować Blue Note Poznań Competition - konkurs, który Lech organizuje od lat. Wskrzesimy legendarny Czwartkowy Klasyk, ale zainaugurujemy również nową cykliczną imprezę, nieco bliższą mojemu sercu, Funk Odyssey z bandem na żywo. Będzie cykl Jazz Top Blue Note, ale musimy się do tego wszystkiego przygotować. Myślę, że cała branża powoli się o nas dowiaduje. Oficjalne otwarcie nastąpiło w połowie września. Wszystkie informacje o koncertowych planach w klubie będzie można znaleźć na stronie internetowej i w mediach społecznościowych.

L.Ł.: Najważniejsze jest jednak, że mieszkańcy tego miasta, którzy lubią muzykę improwizowaną, będą mogli w weekend wybrać się do klubu i być zaskakiwani różnorodnością muzyki na najwyższym poziomie. Absolwent poznańskiej Akademii Muzycznej i twórca najdłużej działającego klubu jazzowego w Polsce postarają się nie zawieść!

Rozmawiała Agnieszka Nawrocka

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023