Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

SPRING BREAK. Poprzeczka coraz wyżej

Trzy dni, kilkadziesiąt koncertów, w tym kilka naprawdę zapadających w pamięć - druga edycja Spring Break dobiegła końca. Serce pęka, bo kolejna dopiero za rok.

. - grafika artykułu
Kortez. Fot. Tomasz Nowak

Organizatorzy mieli bardzo trudne zadanie. Po pierwsze musieli sprostać oczekiwaniom tych, którzy w zeszłym roku zachwycili się festiwalem i w związku z tym mieli wygórowane oczekiwania. Po drugie trzeba było naprawić drobne błędy, które pojawiły się przy organizacji "edycji zero". Nie wiem jak (bo trudno przebić coś, co jest już bliskie ideału), ale zaliczyli ten test na piątkę z plusem. Za rok prawdopodobnie wprowadzą w życie pomysły, które do tej pory pozostały niewykorzystane. Po co od razu pokazywać cały arsenał możliwości, skoro można stopniować napięcie i z roku na rok zaskakiwać?

Małe sale i duże oczekiwania

Jak zwykle w przypadku tak bogatego programu festiwalu, układanie planu rajdu po koncertach przyprawiało o palpitację serca i bardziej niż czystą kalkulację przypominało grę w jengę, w której każde małe potknięcie może skutkować katastrofą. Niestety czasami pojemność klubu sprawiała, że mimo zachowania wszelkich środków ostrożności, nie udało się wejść na koncert.

Artystów występujących na Spring Break można podzielić na trzy grupy - tych, o których słyszeli nieliczni, tych z drobnymi sukcesami i debiutanckimi krążkami na koncie oraz tych, których nikomu nie trzeba przedstawiać. W tym zestawieniu najlepiej wypadli artyści z grupy pierwszej i drugiej, bowiem oczekiwania wobec nich były dużo mniejsze niż choćby względem gwiazd festiwalu, zespołu Years&Years.

Kojący głos blokersa

Pierwszy dzień festiwalu zaskoczył ilością osób, które już od g. 18.30 tłumnie rozpoczynały koncertowe łowy. Szybko zapełniły się nawet te sale, które w zeszłym roku bez trudu mieściły wszystkich zainteresowanych. Zwiększająca się publiczność to jasny sygnał dla organizatorów, że takiego właśnie festiwalu w Poznaniu brakowało.

Czwartek bez dwóch zdań należał do trójki zupełnie odmiennych stylistycznie artystów: Korteza, Króla i Cosovel.

Ten pierwszy to songwriter o kojącym głosie i niebanalnych tekstach. Zaprezentował cały wachlarz emocji przy użyciu minimum instrumentów i ruchu scenicznego. Choć aparycją bliżej mu do chłopaka z blokowiska niż filmowego amanta, skrada całą uwagę publiczności i zmusza do przyjrzenia się jego twórczości bliżej. Mam nadzieję, że niedługo zrobi się o nim głośno.

Po zeszłorocznym fenomenalnym występie Króla na OFF Festivalu, moje oczekiwania wobec tego artysty znacznie wzrosły. Nie mogłam przepuścić okazji, by usłyszeć go raz jeszcze. Przyjechał do Poznania z nowym repertuarem. I nie zwiódł fanów. Jego występ w zamkowej Sali Wielkiej był bardzo równy, od początku do końca udało mu się utrzymać napięcie i skupienie publiczności. Znów wprowadził w stan zasłuchania i zafascynowania dużą grupę festiwalowiczów.

Sporo osób przyszło też w czwartkowy wieczór do klubu Ptapty posłuchać Cosovel. Magnetyczna wokalistka momentami przypominała Austrę sposobem śpiewania i podobną energią sceniczną. Myślę, że mamy kolejny gotowy towar eksportowy.

Z kolei największą przegraną pierwszego dnia festiwalu był występ Soniamiki. Nieskładne i nieładne śpiewanie banałów w obcym języku bardzo często uchodzi artystom na sucho, ale śpiewanie w języku ojczystym w taki sam sposób jest już zbrodnią. Soniamiki właśnie taką zbrodnię popełniła. Jej występ był pretensjonalny, momentami wręcz irytujący. Chciała być Moniką Brodką, ale bliżej jej było do Majki Jeżowskiej.

Energiczna Natalia i skupiona Mary

Drugi dzień festiwalu należał do kobiet. Natalia Nykiel i Mary Komasa pokazały nowe oblicze popu, solidnie okraszając go elektroniką. Choć obie wokalistki pod względem repertuaru zdecydowanie się od siebie różnią, łączy je jedno - są ukształtowanymi artystkami, mają świetne kompozycje, doskonałych muzyków i na scenie wiedzą, co robią i czego chcą.

Natalia Nykiel, choć bardzo młoda, zarówno pod względem wizualnym, jak i wokalnym była znakomita. Tkwi w niej ogromny potencjał koncertowy - wprost zarażała energią publiczność zgromadzoną pod sceną.

Zaś Mary Komasa, w pełni skupiona i oddana swojej muzyce, przypominała na scenie nimfę. Czuło się, że wszystkie kompozycje są w pełni jej, że włożyła w nie wiele serca i stanowią z nią spójną całość. Mary, mieszkająca na co dzień w Berlinie, ma realną szansę osiągnąć sukces na miarę Lykke Li.

Muzyka ważniejsza niż tło

Ostatni dzień festiwalu był skoncentrowany wokół Dziedzińca Różanego CK Zamek. Jako pierwsza wystąpiła cudowna, młoda wokalistka Zagi, która swoją muzyką wprowadziła słuchaczy w letni nastrój. Dźwięki ukulele, niebanalny, ciepły głos i temperatura powyżej 20°C stanowiły doskonałe połączenie.

Gwiazdy tegorocznego Spring Break, czyli zespół Years&Years wystąpił pół godziny po niej. Od razu wprawił publiczność w stan euforii - tłum śpiewał każdą piosenkę, tańczył i piszczał na widok wokalisty. Chłopacy z Years&Years wydawali się zaskoczeni taką reakcją i byli chyba trochę rozbawieni, że publiczność w Polsce tak reaguje na ich widok.

Bardzo dobre koncerty ostatniego dnia dali również Daniel Spaleniak, Mela Koteluk oraz Rysy z Justyną Święs z The Dumplings. Za to wielkim rozczarowaniem okazała się Pola Rise. Jej występ był mdły i nijaki, jedynym ciekawym elementem były niezłe wizualizacje. Jednak podczas koncertu bardziej liczy się muzyka niż to, kto ma lepsze tło za sobą.

Nowe znajomości

Jak zawsze przy tego typu okazjach trzy dni minęły zdecydowanie za szybko. Zeszłoroczna pięta achillesowa Spring Break, czyli opóźnienia koncertów została w tym roku prawie całkowicie zlikwidowana. Organizatorom należy pogratulować również za to, że udało im się zgromadzić w jednym mieście najciekawszych młodych artystów, ludzi z wytwórni płytowych, agencji koncertowych i wielu wysłanników mediów branżowych, co powinno skutkować nowymi znajomościami. Mam nadzieję, że również w tym roku choć garstka artystów dzięki temu wypłynie na szersze wody.

Magdalena Brylowska

  • Spring Break
  • 23-25.04