Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Czyż nie dobija się byków?

Debiut dramaturgiczny Twardocha nie zaskakuje. Byka możemy traktować jak syntezę poglądów pisarza, zarówno tych, pod którymi podpisywał się własnym nazwiskiem, jak i tych, za które nadstawiali karku i policzka bohaterowie jego powieści. Czy to źle? Ależ skąd! Byk to bowiem nie tylko destylat o wyjątkowo wysokim stężeniu Twardocha, lecz również wstrząsające studium rozkładu pożycia rodzinnego i społecznego. I kolejna próba zmierzenia się ze śląskością.

, - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Byk to monodram, a więc forma bardzo skondensowana. Czyli po prostu krótka. Całość przeczytałem podczas 45-minutowego treningu na stepperze. Wspaniała była to przebieżka, nie zapomnę jej nigdy. Nieco zakłopotany obiecuję Redakcji, że następnym razem postaram się wyciągnąć od Wydawnictwa Literackiego coś nieco dłuższego. Na przykład nową Tokarczuk. Wtedy rachunek krzywd się wyrówna.

Doznania czytelnicze były więc krótkie, lecz bardzo intensywne. Byk to bowiem zamknięty w czterech ścianach (albo i trzech) i rozpisany na 80 stronach widowiskowy upadek człowieka, który na pytanie, kiedy ostatnio był sobą, odpowiedziałby zapewne: "A co to znaczy być sobą?". Robert Mamok - potężny czterdziesto-pięćdziesięciolatek - to pierwszy Ślązak na stanowisku dyrektora pewnej arcyważnej arcyśląskiej instytucji. Mężczyznę zastajemy w pokoju umierającego, jak mamy prawo przypuszczać, dziadka, opy Paulka. Robert, sącząc powoli whisky oraz wciągając kolejne kreski kokainy, z niecierpliwością czeka na ataki ze wszystkich stron. Za chwilę już telefon się urywa, a głosy w słuchawce żądają wyjaśnień. Mamok bowiem zamieszany jest w skandal obyczajowy z narkotykami i seksem w rolach głównych, który położy kres jego barwnej karierze. A może i nie? Jak przekonuje Twardoch ustami Roberta - nie ma takiego skandalu, którego w tym kraju nie da rady zatuszować.

Zanim jednak Mamok skonfrontuje się z redaktorami, asystentką, kochanką i synem, pragnie rozliczyć się z opą. Jakkolwiek uciekinier z Warszawy nie naigrywałby się z jego starczej niedołężności, to właśnie opa jest prawdziwym Bykiem, a nie udawany Byk-Robert, kokainista, częsty bywalec warszawskich salonów, bokser (ukłon Twardocha w stronę Twardocha) i ciężarowiec (tu też).

Opa jest rogatym Molochem pożerającym od środka dzieci i wnuków. Despotą, który kształtował Roberta zgodnie z własnym zamysłem, choć nie udało mu się ulepić go na własne podobieństwo. Nauczył go za to milczeć wtedy, gdy należy mówić, i gardzić własnymi uczuciami. A także wpoił weń przekonanie, że ten jest porażką. Czerpiąc obficie z byczej metaforyki - zabił w nim niewinnego cielaka. Twardoch ukazuje dojrzewanie Roberta jako mroczny labirynt, w którym każda droga prowadzi do brutalnego zderzenia ze ścianą.

Na pierwszym planie zatem Byk to opowieść o kryzysie męskości i krzywdach patriarchatu. Na planie drugim zaś, równie ważnym, mamy kryzys tożsamości. Czyli śląskości naznaczonej Wehrmachtem i SS, gwałtami Armii Czerwonej w 1945 roku oraz drwinami i protekcjonalnym poklepywaniem po plecach, z wielu stron, przez całe kolejne dziesięciolecia. Śląskości często trudnej, surowej i ksenofobicznej. Tożsamości, której nie rozumieją ci, którzy się do niej przyznają. Ale jeszcze mniej rozumieją ja Polacy, którzy w osobie Mamoka widzą wykształconego dzikusa, jednoosobowy skansen. Dobrego Ślązaka, który mógłby być Polakiem. I nawet mówi jak człowiek.

Byk to zatem pozycja mocna, jak ta whisky, którą popija Mamok podczas swego monologu, i brudna jak (przypuszczalnie) ta jego kokaina. Utwór bawi się własną konwencją - bohater nieśmiało puka w czwartą ścianę, opisując swoją sytuację jako "upadek Roberta Mamoka, sztukę w jednym akcie". Od samego początku wiemy, że wszystko zmierza ku tragedii i liczymy na jakieś tragiczne katharsis. Po co właściwie Mamokowi pistolet domyśli się każdy, komu wypaliła w pamięci strzelba Czechowa.

Entuzjasta twórczości Twardocha będzie Bykiem ukontentowany. Gdy Mamok wygłasza tyrady przeciwko Polsce, może bezkarnie wykrzyczeć wszystko to, co ciśnie się na pióro Twardochowi. I z możliwości tej korzysta, co musi pisarza radować. Oczami duszy widzę jak pod klatką stoją Twardoch z Mamokiem i ten pierwszy dyryguje: "Ja dzwonię, ty mówisz". Ponadto jestem przekonany, że Byk dojrzewał w pisarzu równocześnie z Pokorą. W Robercie jest mnóstwo z Alojzego - z obu już w dzieciństwie presja wycisnęła całą radość życia, obaj zostali przenicowani i przemieleni przez patriarchat. Opa Paulek w końcu to przecież całkiem bliski krewny "tatulka" z ostatniej powieści. I bardzo dobrze. Wszyscy przecież lubimy piosenki, które już znamy. Ta jednak nie trafi do na listę przebojów lata, bo za dużo w niej przekleństw.

P.S. Zdobiące dzieło ilustracje Bartka Arobala Kociemby są koszmarne w najlepszym tego słowa znaczeniu. Coś niesamowitego. A więc Waliszewska nie ma już monopolu na Twardocha!

Jacek Adamiec

  • Szczepan Twardoch, Byk
  • Wydawnictwo Literackie

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022