Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Stary dryblas i rozkoszne bobo

"Poraz pierwszy piszę w »Ilustracji Polskiej« i zapewne poraz ostatni, poważne bowiem pismo nie może długo narażać na szwank i swojej powagi i swojej dobrze zasłużonej sławy, a zdarzyć się może, że zrównoważeni, stateczni, spokojni, dostojni i regularnie płacący jego czytelnicy, po przeczytaniu moich feljetonów, zaczną uciekać w panice, ostrzegając się donośnie: »Ratuj się, kto może! Warjat jest w pobliżu!«"* - pisał we wstępie Noworocznych rozmyślań Kornel Makuszyński.

Czarno-biała rycina przedstawiająca starca i dziecko na kuli ziemskiej w kosmosie. - grafika artykułu
Rycina z "Ilustracji Polskiej" (nr 1/1932) towarzysząca tekstowi Kornela Makuszyńskiego, fot. materiały prasowe

Można by rzec, że czai się w tych słowach pewna kokieteria. Któż bowiem podważyłby zasadność umieszczenia w poczytnym piśmie artykułu autorstwa świetnego pisarza? Takiego szalonego śmiałka próżno chyba szukać. Makuszyński toczył na łamach gazety flirt z czytelnikami. Jego tekst zajął bowiem w tym numerze "Ilustracji Polskiej" (nr 1/1932) miejsca całkiem sporo!

W nawiązaniu do wstępu autor przyznał, że wielekroć zastanawiał się i pytał "wielu doktorów co mi należy uczynić, aby się pozbyć niebezpiecznej tej choroby, polegającej na tem, że z maniackim uporem staram się zawsze czarne zamienić na białe, a białe w błękitne, i że usiłuję uśmiech wycisnąć ze skały, radować się w piątek i wierzyć w to, że człowiek  jest zawsze człowiekiem i tylko czasem przez przekorę, udaje rzezimieszka". Nie wiem, czy ktoś chciałby tutaj cokolwiek w stanie takiego zdrowia w pisarzu zmienić i to pod koniec roku, a u progu nowego, kiedy - jak się zdaje - trzeba nie tylko nadziei, ale i uśmiechu. W dalszej części tekstu wyczuć można i gorycz, i ironię, choć nadal opatulone w humor doskonały.

Refleksyjność pisarza była pokłosiem zadanego mu pytania na temat święta Nowego Roku. "Zastanowiłem się głęboko jako ów mędrzec arabski, co przez długie lata rozmyślał nad tem, dlaczego mucha może chodzić po pułapie, a rozumny człowiek tego nie zdoła, i doszedłem do bardzo ciekawych wniosków, które - odarłszy styl ze wszystkich nieprzywoitości - mam zaszczyt podać do wiadomości trzystu czterdziestu ośmiu tysiącom abonentów tego pisma" - pisał Makuszyński, by za chwilę przejść do rozważań jakże poważnych, bo dotyczących czasu i przestrzeni. Przy tej to okazji wspomniał, że Żydzi, których czas jest sędziwszy, "rozumieją jedynie lepiej, niżli wszyscy inni, wagę mrocznej tajemnicy i dlatego na granicy lat, w owym dniu, kiedy mija jedna ludzka miara czasu, a zaczyna się druga, popularnie mówiąc: w dzień Nowego Roku, roztropni ci ludzie smucą się i poszczą". "A nas ani to ziębi, ani grzeje". Ale jak pisze literat: "Mnie jest zawsze smutno. Życie kurczy się, mija to, co jest najpiękniejsze na bożym świecie: wiosna i młodość, a na trzaskającym artretyzmie nadjeżdża dojrzały smętek". Z tego też względu zamykał się pisarz w swoich czterech ścianach i toczył swój wewnętrzny dialog, gdy inni dawali się ponosić szaleństwu sylwestrowej zabawy, nie zastanawiając się za wiele nad tym, że lepiej byłoby może zatrzymać rok stary, aniżeli bezmyślnie świętować nadejście nowego.

Tłumaczył przy tym dalej: "W potężnym myśli natłoku starałem się zawsze odgadnąć, czy tam, gdzie się lęgnie Czas, gdzieś poza nami, gdzieś w lodowatej pustce, odbywa się jakaś ceremonja, jak na otwarciu Pewuki - w owej chwili, kiedy ziemskie zegary znaczą kres roku? Jako człowiekowi, byłoby mi dość przykro, gdyby »tam« poza nami, jakaś sędziwa, straszliwa, okropna, nielitościwa wieczność z radości trzęsła brzuchem, co ma lat kwadryljony kwadryljonów i tyle razy więcej i jeszcze kwadryljon razy tyle i jeszcze kwadryljon kwadryljonów do kwadryljonowej potęgi - (kiedy wolnym czasem to obliczę...) - i śmiała się rykiem kosmicznej burzy z tego kretyna człowieka, co po upływie kwadryljonowej części jednego mgnienia jej lewego oka, czyli naszego roku, urządza hałaśliwą uroczystość, jak gdyby stało się coś niezwykłego. Znaczyłoby to, że we wszechświecie, gdzie mieszka Czas używający słońca, jako szkiełka do zegarka, za straszliwie nędzne uważają nas tałatajstwo, notabene, jeśli od narodzin bytu już nas zdołano zauważyć".

Kąśliwej w tym upatrywać należy uwagi, którą autor podkreślił za chwilę, pisząc o typowym dla człowieka megalomaństwie, objawiającym się w tym chociażby, że w naszym (jako gatunku ludzkim) mniemaniu, każdego roku ostatniego grudnia, "odbywa się we wszechświecie uroczystość, coś tak, jak zmiana warty z muzyką i z głośną komendą". Towarzyszyć tej wizji wyobrażenie starego roku uosabianego przez "brodatego, łysego faceta z kosą w jednej ręce, a z klepsydrą w drugiej", który na wszystko i wszystkich spogląda nieprzychylnym okiem nim ruszy w mrok, ustępując miejsca nowemu rokowi: "pulchnemu, różowemu idiocie, głupio uśmiechniętemu, z kieliszkiem szampana w ręce".

Rozważał Makuszyński, co się dziać mogło dalej z emerytowanym rokiem. I tu pojawia się wizja teatralnego "szwindla". Taka mianowicie, że "włazi na scenę stary dryblas, przechodzi przez nią w ciągu dwunastu miesięcy, poczem szybko okrąża ziemię i z drugiej strony powraca, jako rozkoszne bobo". Oznacza to jedno - kręcimy się w kółko, powtarzamy cykl, wciąż rojąc sobie w głowie wielką zmianę, która siłą rzeczy nastąpić nie może. "Bez alegorycznej napuszoności stary rok na obrazku przypomina pijaczynę stróża, co w negliżu, klnąc soczyście, idzie otworzyć bramę wieczności, a nowy - podrzutka na schodach, z kartką na powijakach: »Nie jest chrzczony«. Stróż się w grudniu wykopyrtnie, a młodzian w styczniu wyrośnie na stróża. Nie jest to powód dostateczny do festynów i wielkiej giorii".

Sprawą zupełnie niezrozumiałą dla pisarza było więc świętowanie nadejścia nowego roku. Jego przyjście oznacza bowiem, że kolejny rok minął. Pyta przytomnie Makuszyński: "Czyżby życie było aż tak ciężkie i aż tak bardzo smutne? To nie możliwe! Umie ono być przykre, jadowite, złośliwe, ale jest życiem i to jest jego najważniejsza zaleta". A gdyby się ktoś zastanawiał, co autora tak bardzo przeraża w nadejściu uroczego, wydawałoby się, berbecia, który symbolizuje nowe i nieznane, to właśnie w owym nieznanym czai się odpowiedź. Nie wiadomo, co taki z pozoru niewinny maluch ze sobą przyniesie, co mu przyjdzie do głowy i co z tych pomysłów zachce mu się wprowadzić w czyn. Nie jest również pewne, czy ten czyn byłby dla ludzkości bardziej korzystny, czy też wręcz przeciwnie. Na niewesołe i niepewne wkraczamy tu tory. Pisał Makuszyński dla ukojenia nerwów przy okazji tych mało radosnych przemyśleń: "Jedno mnie pociesza: my nie wiemy, co on z nami uczynić zamyśla, ale to wiemy czego on nie wie, że równo za rok o tym czasie, zejdzie na dziady".

Ostatni akapit poświęcił pisarz życzeniom skierowanym do Poznania. Pozwolę sobie ich fragment tu zacytować: "Poza tem życzę Wam, o, wy w Poznaniu: abyście zawsze byli tacy sami. Niech sobie ten Nowy Rok wyprawia z całym światem, co mu tylko do głupiego strzeli łba: niech gryzie, kogo zechce, ale na Was niech sobie połomi zęby". I na drogich Czytelnikach również, czego życzy już niżej podpisana!

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023