Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Rycerz kontra szarańcza

O tym, że kultura nie jest wolna od kontrowersji, wie każdy. A o tym, że nierzadko jej reprezentanci z takich lub innych powodów trafiali na salę rozpraw bądź stawali się bohaterami kryminalnych opowieści, też mogliśmy się niejednokrotnie przekonać. Dziś przekonamy się po raz wtóry!

m - grafika artykułu
Wystawa prac Stanisława Szukalskiego i szczepu "Rogate Serce" w Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, 1936, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"W wczorajszy piątek przy nadzwyczaj wielkim udziale publiczności oraz przedstawicieli sądownictwa i miejscowej palestry, odbył się w Sądzie Okręgowym w Poznaniu proces przeciw znanemu rzeźbiarzowi Stanisławowi Szukalskiemu z Krakowa, oskarżonemu z art. 170, 152 i 127, mówiących o lżeniu i wyszydzaniu narodu i państwa, o rozpowszechnianiu publicznie wiadomości, mogących wywołać niepokój, oraz o zniesławieniu władz. Razem z Szukalskim oskarżony był redaktor naczelny i odpowiedzialny miesięcznika «Tęcza», p. Józef Kisielewski, który w redagowanym przez siebie periodyku zamieścił skonfiskowany przez władze artykuł Szukalskiego"* - czytamy w «Jestem bardziej rycerzem, niż ci opaśli panowie z kałdunami, co śpiewali My, Pierwsza Brygada!» ("Orędownik", nr 102/1937). I tu Czytelnicy zapewne robią tzw. wielkie oczy, wyrażając zdumienie niebotyczne. I jest to całkiem usprawiedliwione, bo mają ku temu dwa powody. Pierwszy jest taki, że na ławie oskarżonych zasiadł redaktor "Tęczy". Tak, tego na wskroś kulturalnego pisma, w którym kontrowersji o podłożu kryminalnym co do zasady raczej nie powinniśmy szukać. Drugą kwestią budzącą zdziwienie jest nazwisko oskarżonego rzeźbiarza. Dla pewności dodam, że tak - zgadza się. Chodzi o tego wielkiego Szukalskiego, o którym kilka lat temu film współprodukował sam Leonardo DiCaprio!

Wróćmy jednak do sprawy, która wydawała się nader poważna i interesująca. Rozpatrywał ją, jak czytamy dalej, trybunał w trzyosobowym składzie, na czele którego zasiadał prezes Sosiński, a towarzyszyli mu sędziowie: Ostrowski i Budzyński. Oskarżycielem był natomiast prokurator dla spraw politycznych i prasowych - Elznerowicz. Do obrony oskarżonych zobowiązali się: dr Hejmowski, który bronił artysty, oraz dziekan Wlazło, który opieką adwokacką otoczył redaktora "Tęczy". Jak widać, nie były to przelewki, tylko sprawa o wadze właściwie państwowej! Zresztą trzeba wspomnieć, że już na początku rozprawy ze względu na chęć ochrony uczuć obywatelskich, prokurator zaproponował wykluczenie jawności, by biednych obywateli nie urazić jeszcze bardziej, niż już się to miało zadziać w efekcie nieszczęsnej publikacji. Wniosek prokuratora został jednak odrzucony.

Po tym wstępie rozpoczęła się najważniejsza część tego spektaklu. Głosu udzielono rzeźbiarzowi, który "stwierdził, że nie pała miłością do dzisiejszej rzeczywistości, lecz pała miłością bezgraniczną do narodu". Jak referuje dalej anonimy autor artykułu: "Mówił [Szukalski - przyp. red.], że «dzisiejsza rzeczywistość» została opanowana przez ludzi, którzy powinni iść na koniczynę emerytury, bo wprowadzają w Polsce modę króla Stasia". Prokurator musiał się srogo zdumieć, kiedy po tych słowach ci rzekomo urażeni niepatriotyczną postawą Szukalskiego obywatele zaczęli bić mu gromkie brawa. Lepszego dowodu poparcia raczej nie można sobie było wyobrazić. Musiał artysta wszystkich ująć również swoim krótkim biogramem przedstawionym przed sądem. Przypomniał mianowicie, że jest synem emigranta-kowala, że sam znajdował się długo zagranicą i doświadczył biedy. "Nie mam ani jednej klasy gimnazjum - mówił Szukalski. - Nie potrafię myśleć z pieczątkami gumowymi. Do wszystkiego w życiu doszedłem sam. Sam odkryłem swoje powołanie. W Ameryce cztery razy podnoszono mnie omdlałego z głodu na ulicy. Jadłem surowe kartofle i papier. Z ust nie wydarła mi się ani jedna skarga" - czytamy jeszcze. I jak tu nie kochać kogoś takiego? Człowieka utalentowanego, ale takiego jak my wszyscy. Ludzkiego - rzekłby ktoś. A to, że może nieco swoją opowieść ubarwił, to cóż z tego?

Rzeźbiarz zwrócił też uwagę na niełatwą sytuację młodego pokolenia oraz mianował siebie wspomnianym już w tytule "rycerzem". Sąd musiał jednak przerwać jego wywód i postawić żądanie, by doszedł do sedna sprawy i wyjaśnił, jaka intencja stała za opublikowanym w "Tęczy" tekstem. Szukalski przyznał, że niczyich uczuć nie miał zamiaru obrażać, a jedynie pragnął zasygnalizować pewne problemy i "poruszyć sumienia narodu". Potem o komentarz poproszono Kisielewskiego. Na to jednak w artykule nie poświęcono miejsca i nie uchylono rąbka tajemnicy o tym, jak próbował bronić się przed oskarżeniami o obrazę uczuć obywatelskich i państwa.

Prokurator Elznerowicz nie był przekonany co do czystości intencji oskarżonych, wyjaśnienia przez nich złożone nie wydały się mu się wystarczające i domagał się uznania ich winy. Obrońcy - co równie oczywiste - domagali się z kolei uniewinnienia. Szukalski na sam koniec przedstawił jeszcze założenia swojej artystycznej działalności, skupiając się przy tym głównie na "Twórcowni".

Wyrok zapadł. Szukalskiego uznano winnym publicznego znieważenia urzędów, przytaczając zdanie z tekstu, którego był autorem, a które przesądziło o jego losie i brzmiało: "Urzędnicy jak szarańcza maltretują obywateli". Sąd skazał go na karę grzywny w wysokości 50 zł z możliwością jej zamiany na 10 dni aresztu, gdyby okazało się, że rzeźbiarza nie stać na jej zapłacenie. Zobowiązano go też do opłacenia kosztów sądowych i opłaty sądowej. Z pozostałych zarzutów został oczyszczony. Józef Kisielewski oczyszczony został natomiast ze wszystkich zarzucanych mu czynów.

W ten oto sposób w poznańskim Sądzie Okręgowym rozegrała się kolejna sprawa z udziałem ludzi sztuki i kultury, jednostek przecież wybitnych. Ponownie mogliśmy się przekonać, że jakoś tak niby to wszystko działo się dawno, a czyta się jakby o dzisiaj...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023