Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Nazwisko wielkiej wagi

W zamyśle sztuka powinna służyć celom większym i poważniejszym, uwznioślać i kierować człowieka na tory refleksji, przy okazji dostarczając mu również niezwykłych wrażeń zmysłowych. Bywa jednak, że nierzadko znajduje się w epicentrum zdarzeń, których żadną miarą w taki sposób określić się nie da.

. - grafika artykułu
Wystawa "Wielkopolska sztuka gotycka"; zwiedzający wystawę widoczni m.in.: minister Wojciech Świętosławski, dr Koller, ks. dr Szczęsny Dettloff, dr Nikodem Pajzderski, 1936, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Dziś odbyła się w sądzie okręgowym ciekawa i charakterystyczna rozprawa. Na ławie oskarżonych zasiadł ks. dr. Szczęsny Dettloff, profesor historji sztuki na Uniwersytecie Poznańskim. Oskarżycielem jest p. Bruno Bielawski, nauczyciel rysunków, trudniący się także odnawianiem starych obrazów. M.in. odnowił on kilka obrazów w kościele O.O. Franciszkanów"* - czytamy dość sensacyjne doniesienia na łamach "Kuriera Poznańskiego" (nr 67/1933) w równie sensacyjnie zatytułowanym artykule Nowy podpis na starym obrazie autorstwa dziennikarza podpisanego inicjałami "tk.". Dla każdego, kto był obeznany z artystycznym i uniwersyteckim życiem miasta, sensacyjność owej informacji była oczywista. Oto na ławie oskarżonych zasiadła persona szczególna - twórca poznańskiej historii sztuki, któremu zasług na gruncie tej dziedziny nie sposób odmówić. Jak więc doszło do tego, że znalazła się w takim miejscu? To pytanie musieli zadawać sobie wszyscy czytelnicy.

Sprawa miała się tak, że wspomniany Bielawski w dość specyficzny sposób podpisywał się na odnawianych obrazach. Zamiast z ogólnie przyjętą praktyką robić to na odwrocie płótna, nonszalancko - powiedzmy to sobie szczerze - nanosił sygnaturę z przodu, u dołu obrazu, a więc w miejscu, które uznaje się za zarezerwowane dla twórcy, a nie renowatora. Taki był początek tej sprawy, która znalazła swoją kontynuację przed sądem. "Kilku znawców i historyków sztuki, oglądając jeden z tak podsygnowanych obrazów z XVIII wieku w kościele O.O. Franciszkanów natknęło się na podpis «Bielawski» i zauważyło, że może on dawać powód do nieporozumień, gdyż mógłby być brany za podpis autora, w polskiej historii sztuki nieznanego". Trudno dziwić się specjalistom, że uznali takie zabiegi za wprowadzające w błąd. Ks. prof. Dettloff, traktując sprawę z należytą powagą i uczciwością, opublikował w "Kurierze Poznańskim" notatkę wyjaśniającą całą sprawę, w której nakreślił, że podpisany Bielawski to po prostu "renowator, malarz-Niemiec, żyjący współcześnie w Poznaniu". I to właśnie ta notatka "stała się tematem napastliwej polemiki listownej p. Bielawskiego, który w końcu uznał za właściwe zaskarżyć znakomitego historyka sztuki o... zniesławienie i oszczerstwo". Trzeba przyznać, że takiego obrotu spraw raczej nikt nie mógł się spodziewać...

Rozprawa, której przewodniczył sędzia Cyprjan, a jako wotanci zasiedli panowie Ostrowski i Woźniak, odbyła się bez udziału oskarżyciela, którego zastąpił adwokat Grzegorzewski. Obrońcą ks. prof. Dettloffa był dr Rosner. Na świadków powołano: konserwatora dra Dalbora i artystę malarza Wróblewskiego. Panowie zgodnie orzekli, że po pierwszym i, jak się zdawało, dokładnym przyjrzeniu się obrazowi stwierdzili, iż brakuje w podpisie jakiejkolwiek wzmianki, że został on naniesiony na płótno przez renowatora, a nie autora. Dopiero dalsze badania wykazały, że słowo przed nazwiskiem "Bielawski" to tak naprawdę "Renov.", a nie jak odczytywano początkowo "Bruno". Obaj zeznali też, że nie zdarza się, aby osoba dokonująca renowacji, z przodu podpisywała naprawiane płótno, ponieważ bezdyskusyjnie wprowadza to w błąd nie tylko laików, ale nawet - jak widać - znawców.

Oskarżyciel argumentował, że uczonemu przyświecały złe intencje, kiedy w dzienniku umieścił wspomniane sprostowanie. W jego opinii miała ona na celu ośmieszenie Bielawskiego, którego szczególnie dotknęło nazwanie go "Niemcem". Można się zresztą było spodziewać, że właśnie ten aspekt ujęty w publikacji, dla malarza musiał być najbardziej dotkliwy... Redakcja gazety bezspornie kibicowała ks. prof. Dettloffowi. Pisano m.in. o "świetnem przemówieniu" dra Rosnera, który "stawiając sprawę na tle ogólno-kulturalnym stwierdza, że zasądzanie krytyków sztuki za sądy wyrażone i za stanowiska wiedzy jak najzupełniej umotywowane, byłoby uniemożliwieniem wszelkiego rodzaju krytyki". Dr Rosner zaznaczył także, że Bielawski był niegdyś uczniem historyka sztuki. Uczestniczył bowiem w jego wykładach jako słuchacz nadzwyczajny. "To rzuca charakterystyczne światło na oskarżenie" - pisał reporter, sugerując jednoznacznie, że fakt ten nie mógł pozostać pominiętym, jeśli chodzi o zrozumienie podłoża tego nietypowego konfliktu.

Ostatecznie ks. prof. Dettloffa uniewinniono, choć oskarżyciel zapowiadał apelację. Kto miał w tej sprawie rację? Trudno jednoznacznie osądzić. Może wszyscy i nikt?

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023