Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Na pożegnanie

W tym miejscu powinnam uspokoić zmartwionych Czytelników, którzy mogli pomyśleć, że ten złowieszczy tytuł odnosi się do zaprzestania publikowania Zapisków z lamusa. Uspokajam więc! Działalności nie zaprzestaję! Tu chodzi o zupełnie inne pożegnanie. Wielkie. Niczym teatr.

Czarno-biała fotografia. Trzech ubranych elegancko mężczyzn siedzi przy okrągłym stoliku, wpatrują się w leżący na nim plik kartek. - grafika artykułu
Zygmunt Zaleski, Stanisław Czapelski i Leon Schiller, 1930, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Stało się, że na mocy znanej czytelnikom «Nowego Kurjera» aż nazbyt dobrze decyzji Magistratu st. m. Poznania, popartej «życzliwie» i, co najważniejsze jednogłośnie przez Radę miejską, a przypieczętowanej przedziwnie upartem stanowiskiem osławionego Zaspu (Związek Artystów Scen Polskich), obchodziliśmy w sobotę smutną uroczystość ostatniego przedstawienia operowego w naszym Teatrze Wielkim. Nie mamy dziś absolutnie zamiaru zastanawiać się nad tem, która strona w większym lub mniejszym stopniu przyczyniła się do przyśpieszenia tego wielce żałobnego obrządku, stwierdzić tylko chcemy, że Polsce ubył drugi zkolei (po Katowicach) teatr muzyczny, a Poznaniowi niezwykle ważna placówka kulturalna"* - zaczął tonem na poły oskarżycielskim, na poły zrezygnowanym anonimowy autor artykułu pod wszystko mówiącym tytułem Pieśń polska zamilkła na długo w wydartym z rąk wroga królewskim gmachu sztuki, opublikowanym 21 lipca 1931 roku w "Nowym Kurierze" (nr 165). Dla podkreślenia, jak bardzo ton ten nacechowany był emocjami, wspomnę tylko, że "smutna uroczystość" i "żałobny obrządek" wyróżniono pogrubieniem, by się najpewniej lepiej słowa te rzucały w oczy.

Zespół artystyczny, jak czytamy dalej, żegnał się z publicznością "nieśmiertelną" Halką Moniuszki, na którą zresztą wyprzedano wszystkie miejsca, co tylko dotkliwiej uświadamiało, jak bolesną dla kulturalnego życia miasta decyzją była ta, którą podjęli włodarze Poznania. Dzieło wystawiono "w sławnej pewukowej inscenizacji Zygmunta Zaleskiego (ongiś, za lepszych czasów, wielkiego reżysera i artysty naszej opery - obecnie, dyrektora opery lwowskiej w triumwiracie z dyr. Czapelskim i Leonem Schillerem) i przepięknych dekoracjach kompozycji mistrza Stanisława Jarockiego". Mimo żałobnej otoczki i atmosfery podniosłego smutku, nie bez echa przeszedł fakt, że dyrekcja teatru dała publiczności szansę poznania możliwości różnych solistów, "asów" zespołu, którzy lepiej niż ktokolwiek udowodnili, jak wysoki poziom artystyczny zespół ten prezentował. "Tytułową partję nieszczęsnej bohaterki, która topi się w nurtach górskiego potoku" śpiewały Maria Bojar-Przemieniecka i Zofia Żmigród-Fedyczkowska, których występ zakończył się burzą zasłużonych oklasków. Krótką partię Zosi podzieliły między sobą Helena Majchrzakówna i Janina Tylewska, natomiast partię Janusza kolejno barytoniści: Aleksander Karpacki, Eugeniusz Maj i Kazimierz Czekotowski. Jak jednak zaznacza autor: "Z pojedynku wyszedł zwycięsko p. Eugenjusz Maj, bezsprzecznie jeden z najlepszych barytonów w Polsce, witany przez publiczność frenetycznemi oklaskami". W roli Stolnika usłyszeć można było Karola Urbanowicza i Hugo Zatheya. Partii Dziemby nie dzielono - rolę tę powierzono Witoldowi Szpingierowi. Jednocześnie w popisowej części Jontka pożegnał się z publicznością poznańską Stanisław Drabik, którego zatrudniono w królewskiej operze w Białogrodzie. Krytyk ubolewał jednak, że  w tej roli nie pojawił się też Stanisław Roy.

Pozostali soliści, których w tekście nie wymieniono, pożegnali się "w oklaskiwanym długo i gorąco polonezie, a zespół baletowy w efektownym mazurze i kapitalnym tańcu góralskim (nowy, pomysłowy układ baletmistrza Józefa Ciesielskiego)". Recenzent wyróżnił niezwykłe chóry, "dla których likwidacja opery jest po prostu katastrofalna, zważywszy dotychczasowe kiepskie pobory i brak jakichkolwiek oszczędności na t. zw. «czarną godzinę»". Jeśli o kapelmistrzów chodzi, to przez dwa pierwsze akty "królował" dyr. Zygmunt Wojciechowski, by potem przekazać tę funkcję ulubieńcowi melomanów - p. Tyllji. Nie znalazło się przy tym miejsce dla Latoszewskiego, w czym upatrywać należało poważnego uchybienia.

Mimo tych drobnych mankamentów i nieobecności niektórych artystów na scenie, poznańska publiczność była wyraźnie zadowolona z tego, co zafundował jej żegnający się z widzami zespół. Dowodziły tego gromkie oklaski i owacje kwiatowe. Serdeczne i długie były te zachwyty. Dopiero gdy zaczęły gasnąć światła, widzowie zaczęli się rozchodzić, powoli wracając do rzeczywistości.

Na koniec artykułu pojawia się wspomnienie o pewnej dość jednoznacznej sytuacji. W antrakcie pomiędzy pierwszym a drugim aktem na scenę wkroczył pan Wierusz Kowalski, który w imieniu publiczności poznańskiej skierował do włodarzy apel wyrażający sprzeciw wobec zamknięcia opery. Ujęta w tym nadzieja, że prezydent Cyryl Ratajski teatr jeszcze uratuje i los się dzięki temu odmieni, ostudzona została reakcją Ratajskiego, który zarządził, by przemawiającego po prostu z teatru wyprowadzić, co oczywiście wygenerowało później złośliwe komentarze...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023