Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Lazur i złoto

"Po co ludzie chodzą do kawiarni?"* - pyta "Iks." w kolejnym swoim artykule-wywiadzie, który opublikowano na łamach poznańskiej prasy pod tajemniczym i bardzo poetyckim tytułem, a mianowicie Dostawcy nastrojów. Odpowiedzi zdają się być oczywiste. Choć niekoniecznie takimi są...

Czarno-białe zdjęcie z wnętrza staroświeckiej kawiarni. Przy barku stoi młoda bufetowa w białym uniformie i białej czapeczce. Przy stolikach widać elegancko ubranych gości, dominują wśród nich panowie. - grafika artykułu
Bufet z bufetową w jednej z poznańskich kawiarni, 1934, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Postawione na początku pytanie padło we wstępie artykułu, który ukazał się 15 czerwca 1932 roku ("Nowy Kurier", nr 135/1932). Datę tę zaznaczam nie bez przyczyny. Były to bowiem czasy kryzysu, który powinien zniechęcać do ponoszenia niepotrzebnych wydatków, generowanych chociażby przez wyjścia do miejsc takich jak kawiarnia, która - powiedziałby ktoś - wcale do życia nie jest potrzebna. "Starzy i młodzi, bogaci i biedni, zadowoleni i smutni obsiedli w krąg marmurowe stoliki... Grupkami, parami, pojedynczo... Czy przyszli tu po to, aby wypić kawę, której przeważnie mają pod dostatkiem w domu?" - pyta dalej autor tekstu, zaraz odpowiadając samemu sobie stanowczo: "Nie". Jednych - jak tłumaczy, zbliżając się do kluczowej dla artykułu odpowiedzi - przyciąga towarzystwo, inni przychodzą z powodu miłości, niektórzy samotności, ale najliczniejsi zasiadają w kawiarniach dla muzyki! I nieważne, czy jest to muzyka płynąca z radioodbiornika, czy gramofonu, czy też grana na żywo. Choć rzecz jasna dla orkiestry szczególnie warto nie skąpić grosza na kawiarniane atrakcje.

Orkiestra bowiem raczyć może słuchaczy bardzo szerokim repertuarem, na bieżąco dostosowywanym do potrzeb gości. "W bukiecie wykonywanych utworów obok cieplarnianych klasycznych kwiatów wychylają się polne kwiatuszki ludowej muzyki, obok egzotycznych szlagierów smętne i odurzające kielichy walców naddunajskich" - tak szeroki jest wachlarz możliwości muzyków, którzy posiedli niezwykły dar wydawania z instrumentów zachwycających dźwięków i dla których kaprys publiczności jest niczym rozkaz. Muzycy "niezmęczenie grają, wplatając w szarość naszych dni złote nici upojeń". Kim są ci czarodzieje? O czym myślą i jak widzą swoją publiczność? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba sprawę zbadać u źródła!

W tym wypadku źródłem tym był Ludwik Gbiorczyk, muzykujący w popularnej wówczas "Esplanadzie". Jak chwalił "Iks.": "I sam dyrygent i jego zespół to muzycy pierwszorzędni, przeważnie operowi, których siła wyższa w postaci kryzysu opery przeniosła do kawiarni". Ta najwyższych lotów orkiestra składała się z dwunastu świetnie dobranych i zgranych ludzi. Tym bardziej żal czytać dalej to, co sam kapelmistrz mówił i co wieszczył swojemu zawodowi. Nie miał ten człowiek złudzeń i nadziei. Nawet przewidywania, że kryzys ekonomiczny się przecież kiedyś skończy, mu jej nie dawały. Nie wierzył, że będzie to jednoznaczne z końcem kryzysu wśród muzyków, ustępujących pod naporem techniki, która sukcesywnie miała ich strącać z piedestału i czynić niepotrzebnymi. "Zupełnie podobną sytuację wśród krawców wywołało przed kilkudziesięciu laty wynalezienie maszyny do szycia. I nam maszyna odebrała chleb. Bo pomyśleć, że 60 procent ogólnej liczby muzyków zatrudnionych było w kinach. Wynalazek kina dźwiękowego odebrał im pracę. W samym Poznaniu panuje takie w naszej branży bezrobocie, że z bezrobotnych muzyków możnaby utworzyć 10 dobrych zespołów" - żalił się Gbiorczyk. "Iks.", nie chcąc najwidoczniej brnąć w rzeczy smutne i przytłaczające, nie kontynuował tego wątku. Rozmowę skierował zamiast tego na publiczność - jej nastawienie i gusta.

Na sympatię słuchaczy Gbiorczyk nie mógł narzekać. Co zaś tyczy się repertuaru, to muzycy miło się zaskoczyli. Jadąc z Katowic do Poznania, nastawieni byli na szlagiery. Tymczasem poznaniacy oczekiwali, że usłyszą w ich wykonaniu utwory poważne i klasyczne. Artysta zaznaczył także, że zauważalna jest różnica w gustach muzycznych kobiet i mężczyzn. Panowie mieli wybierać zdecydowanie częściej muzykę poważniejszą, a kobiety lżejszą, szlagierową. Pozostawmy te podsumowania bez komentarza... Powodzeniem cieszyły się tzw. wiązanki studenckie, muzyka narodowa, ludowa, a także "angielskie fokstroty w układzie symfonicznym".

Dopiero pod koniec wywiadu dziennikarz powrócił do pytania o życiowe zadowolenie. "Nie mogę narzekać" - brzmiała odpowiedź, która nieco przeczyła wcześniejszym utyskiwaniom i czarnowidztwu. Mimo kryzysu ludzie chcieli słuchać muzyki na żywo w wykonaniu zespołu Gbiorczyka. Świadczyły o tym pełne kawiarnie. Choć nie można było nie wspomnieć o mankamentach takiej pracy. Była ona wyczerpująca, odbierała czas na życie prywatne, zajmowała niedziele i święta. "Ale ja osobiście czuję się dobrze" - kończy wypowiedź kapelmistrz. Nim wrócił na scenę, zdradził jeszcze plany na przyszłość. Po Poznaniu miał grać z zespołem w Katowicach i Krakowie, by w roku kolejnym znów wrócić do stolicy Wielkopolski.

Rozmarzył się "Iks.", obrazując czytelnikom gazety to, czego nie mogli usłyszeć, gdy muzycy powrócili do swoich instrumentów. "I za chwilę »zielonokoszulkowcy« zajęli swoje miejsca, aby grą swą budzić westchnienia lub wspomnienia, zasmucać lub podnosić, roztkliwiać lub hartować... Tony rozbiegają się po sali, wpadają w niezliczone uszy, przenoszą się do serc i czar muzyki bierze dusze w niepodzielne panowanie. W szarzyźnie życia jest taka mała, dobra chwila, kiedy się zapomina o troskach i bólach i myśli ulatują gdzieś, daleko, w krainę czwartego wymiaru... Orkiestra rozrzuca po sali lazur i złoto".

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023