Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Aktor ma grać

Jubileusz to okazja nie tylko do tego, aby wspominać narodziny wielkich inicjatyw. Często to szansa do snucia opowieści o konkretnym człowieku, który w taki bądź inny sposób, w takiej lub innej dziedzinie, zapisał się na tyle godnie, że po latach zasługuje na ciepłe słowa, salwę oklasków, a nawet wierszyk w gazecie.

, - grafika artykułu
Janina Porębska i Zygmunt Noskowski w jednej ze scen przedstawienia "Pani prezesowa" Maurica Hennequina i Pierra Vebera w Teatrze Polskim w Poznaniu, 1938. Fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"35 lat pracy! Trudno mi w tę liczbę uwierzyć. Czas płynie tak szybko, że wydaje mi się, jakby to jeszcze wczoraj było, gdy «Zyś», dziś «sędziwy» jubilat, odgrywał role amantów"* - pisał Stefan Papée w "Nowym Kurierze" (nr 86/1935). Kim był "Zyś", ktoś słusznie zapyta? To nie kto inny, a Zygmunt Noskowski, świętujący wówczas 35-lecie pracy artystycznej. Co znany krytyk może napisać o równie znanym aktorze? Czy będzie wznosił peany, czy też może wytknie błędy? A może połączy jedno z drugim w sposób dyplomatyczny - szczery, bez lepkiego lukru i kadzenia, ale jednak z szacunkiem i uznaniem, bo przecież powodów do tego nie brakowało?

"Przechowuję z pieczołowitością gruby, szkolny zeszyt, w którym młodzieńczym pismem, nie żałując sobie licznych potworności ortograficznych, spisywałem lat temu dwadzieścia pierwsze «recenzje» teatralne z krakowskiego teatru. W tych notatkach często pojawia się nazwisko Zygmunt Noskowski. To był komisarzem policji w «Bębnie», to kompozytorem w «Trzeba umrzeć, aby żyć», to hrabią w «Szpiegu», to dyplomatą w «Pani Belli». Występował prawie w każdej premierze, a premjery obowiązkowo bywały co sobotę" - wspominał dziennikarz, dając upust też swoim całkiem prywatnym wspomnieniom. Nie ma w tym jednak niczego złego - przecież czy tego chcemy, czy nie - wiele rzeczy skłania do osobistych refleksji, które wiele mówią i o tym, kto z nostalgią przypomina lata nieco dawniejsze i o przedmiocie czy podmiocie rozważań. Co cenił Stefan Papée w Zygmuncie Noskowskim? Choć nie wymieniał wszystkich kreacji aktorskich jubilata, podkreślał rzecz godną szczególnego uznania: "nie było ani wówczas, ani nigdy potem, ani jednej zlekceważonej przez artystę i granej byle zbyć [roli]". I chyba to właśnie jest kluczowe i dzięki temu oddzielić można ziarna od plew. Niektórzy mają powołanie i ambicje, inni szukają co najwyżej poklasku, zdobywając go często zupełnie innymi metodami, aniżeli praca, zaangażowanie i poczucie misji. Noskowski zaliczał się do pierwszych, wyprzedzając drugich.

Na pewien czas drogi obu panów się rozeszły, by następnie zejść ponownie już w Poznaniu: "Tu od kilku lat zostajemy bodajże w przyjaźni. Noskowski gra. Ja piszę o jego grze". Czy rodziło to zagrożenie, że obiektywna ocena zastąpiona zostanie przez wyrozumiałą serdeczność, która przejawiać się będzie w recenzjach, tracących tym samym na wnikliwości? I tu odpowiada Papée, dając przykład innym, zaplątanym w podobnych relacjach: "W dniu jubileuszu muszę przyznać, że nie zawsze wypisywałem hymny pochwalne na cześć «jubilata». Zdarzały się i oceny nieprzychylne, gdy wydawało mi się, że powinien był zagrać rolę inaczej, zdaniem mojem, lepiej". Powiemy sobie - ach, to dobrze. Prywatne sympatie nie mogą się przecież przekładać na ocenę pracy. Ale co na to Noskowski? Czy jego skrzywdzone ego w takich sytuacjach dawało o sobie znać? Czy też z pokorą przyjmował oceny nieco gorsze od tych, do których go przyzwyczajono? "Noskowski oczywiście chętniej czytuje pochwały, niż nagany. Nigdy jednak nie dawał mi poznać, że zarzut go gniewa lub boli. «Aktor ma grać, krytyk od tego, żeby wypowiadał sądy. Mogę krytykowi tylko grą udowodnić, że po mojej stronie słuszność». Tak mawiał Noskowski. W rezultacie zwyciężył" - czytamy dalej. Bo cóż drobne niedociągnięcia, niewielkie błędy, gdy zasługi jednak wysuwają się na pierwszy plan, pozwalając ginąć tym mało znaczącym drobiazgom w morzu wielkich i dobrych rzeczy, niepodważalnych osiągnięć i godnej postawy? O ostatnią również przecież tu chodzi. Jak wspominał jeszcze krytyk, Noskowski "dobre imię zawdzięcza wyłącznie pracy, nie uznaje intryg, nie wyrabia sobie stosuneczków, nie przepędza wolnego czasu wyłącznie w kawiarniach na bezmyślnych plotkach".

A na koniec wierszyk, opublikowany w tym samym numerze dziennika. Jego autor, ukrywający się pod pseudonimem "Kolec" pisał tak:

"Noskowski słyszy oklaski

już przez 35 lat,

A przecież trzyma się dzielnie -

wciąż młody, zuch i chwat.

Wniosek stąd prosty jak świeca

przez przetak logiki wycieka -

Muza to jedyna kobieta,

która nie zgnębia człowieka".

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022