Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Maestro w Warszawie. Razem z Poznaniem

Wyczekiwany Maestro Bradleya Coopera opowiada biografię Leonarda Bernsteina - osobowości, która zostawiła głęboki ślad na kulturze muzycznej XX wieku. Pomieścić ten bogaty życiorys w jednym filmie nie sposób. Prześledziłem więc kilka jego epizodów, do czego zainspirował mnie zabawny tekst o języku polskim w jednym z utworów Bernsteina. 

. - grafika artykułu
Leonard Bernstein podczas próby do koncertu w Warszawie, 1.09.1989, fot. Jan Zegalski, Archiwum Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia

Gdyby nie wielkie migracje za ocean, Stany Zjednoczone nie miałby Lenny'ego, jak o Bernsteinie zdrobniale mówiono. Jedni płynęli za ocean za pracą i chlebem, inni szukali ucieczki przed prześladowaniami. W carskiej Rosji nieprzyjazny wobec Żydów klimat społeczny doprowadził pod koniec XIX i na początku XX wieku do pogromów i wygnań. Rosyjscy Żydzi szukali schronienia m.in. w Stanach Zjednoczonych. Wśród nich znaleźli się przyszli rodzice Leonarda Bernsteina, a przyszła ikona muzyki urodziła się w Lawrence w stanie Massachusetts w 1918 roku. 

Bernstein często  podkreślał swoje pochodzenie. Współpracujący z nim artyści przywołują bluzy z napisami po hebrajsku, w których przychodził na próby. Odbicie jego korzeni znaleźć można też w twórczości kompozytorskiej. I Symfonia opowiada historię proroka Jeremiasza, III Symfonia nosi podtytuł Kadysz i stanowi opracowanie jednej z najważniejszych żydowskich modlitw. Jej tekst zachowany jest oryginalnie po hebrajsku i aramejsku. Halil na flet i orkiestrę poświęcił młodemu izraelskiemu fleciście, który zginął w trakcie wojny Jom Kipur w 1973 roku. W jednym ze swoich scenicznych dzieł odniósł się także do miejsca, z którego jego rodzina przybyła do USA. W 1953 roku dramatopisarka Lillian Hellman zasugerowała Bernsteinowi skomponowanie opery  na podstawie Kandyda Woltera. W powiastce francuskiego filozofa jedną z głównych postaci jest Staruszka, córka papieża Urbana X. Gdy w Kandydzie Bernsteina bohaterka śpiewa swój solowy numer I am easily assimilated, posługuje się słowami: "I was not born in sunny Hispania. My father came from Rovno Gubernya [...] My father spoke a High Middle Polish" (Nie urodziłam się w słonecznej Hiszpanii. Mój ojciec pochodził z guberni Równe [...] Mój ojciec mówił po polsku - tłum. aut.). Autorstwo tych słów przypisuje się Bernsteinowi, a zmiana względem Woltera ma drugie dno. Równe to miasto w dzisiejszej Ukrainie, w XIX wieku część Imperium rosyjskiego, a przed rozbiorami część Rzeczypospolitej. Z okolic Równego pochodził Samuel Joseph Bernstein, ojciec Leonarda.

Do Polski Leonard Bernstein przyjechał dwukrotnie: w 1959 i 1989 roku. Rok przed europejskim tournée, na którego trasie znalazła się Warszawa, Bernstein objął kierownictwo muzyczne Filharmonii Nowojorskiej. Zdobycie Olimpu amerykańskiej muzyki było kolejnym etapem błyskotliwej kariery, która wystartowała w listopadzie 1943 roku. W nagłym zastępstwie za niedysponowanego Bruno Waltera Bernstein  poprowadził Filharmonię Nowojorską w transmitowanym przez radio koncercie. Szansę zawdzięczał ówczesnemu dyrektorowi muzycznemu Filharmonii, który przyjął młodego Leonarda na stanowisko asystenta. Tym dyrektorem był Artur Rodziński - polski dyrygent, który od 1926 roku z sukcesami pracował za oceanem zyskując przydomek "budowniczego orkiestr". Współpracował bowiem z najważniejszymi amerykańskimi zespołami, konsekwentnie wypracowując ich wysoki poziom artystyczny.

Tournée z 1959 roku trwało dwa miesiące i przełamało polityczne mury. Nowojorczycy część koncertów dali za żelazną kurtyną, występując w Polsce, Jugosławii i Związku Radzieckim. Występy w radzieckiej strefie wpływów nie były przypadkowe: miały wsparcie prezydenta Eisenhowera i z Bernsteina uczyniły muzycznego posłannika do uciemiężonych mieszkańców Europy Centralno-Wschodniej oraz mesjasza pojednania. Na Okęciu dyrygenta witały kwiaty i dziennikarskie mikrofony. Nie zabrakło wizyty w siedzibie Towarzystwa im. Fryderyka Chopina. Dwa koncerty wypełniły po brzegi odbudowaną kilka lat wcześniej Filharmonię Narodową (18 i 19 sierpnia), a trzeci zapełnił Salę Kongresową (20 sierpnia). W nie mniej wypełnionym programie, oprócz symfonicznego kanonu, pojawiła się muzyka amerykańska, w tym II Symfonia samego Bernsteina. Na początku koncertów odegrano hymny Stanów Zjednoczonych i Polski. Z polskim hymnem wiąże się interesująca notka w dostępnych online archiwalnych dokumentach Filharmonii Nowojorskiej. W sporządzonej cztery miesiące przed koncertami umowie widnieje dopisek: "nut hymnu nie dostarczono - agencja artystyczna Heller twierdzi, że będzie trzeba zagrać". Na szczęście Filharmonia Narodowa wywiązała się z zawartego na dalszych stronach umowy obowiązku i dostarczyła orkiestrze nuty.

Przez następne 30 lat Bernstein do Polski nie przyjechał. Zapewne wspominano jego wizytę i słuchano go na nagraniach. Pośrednio odpowiadał on za oprawę muzyczną dwóch wieczorów baletowych w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. W 1984 i 1989 wystawiono tam choreografie do muzyki Strawińskiego i Mahlera. Balet tańczył je do nagrań zrealizowanych przez Filharmonię Nowojorską pod batutą Bernsteina. Osobiście Amerykanin pojawił się Warszawie w 1989 roku, ale tym razem bez orkiestry. Przyjechał poprowadzić międzynarodowe grono solistów i kilka polskich zespołów - w tym Poznańskie Słowiki - podczas koncertu upamiętniającego 50. rocznicę wybuchu II wojny światowej.

Rocznicę upamiętniono w niezwykły sposób. W Teatrze Wielkim w Warszawie zebrano grupę artystów, która musiała wywołać lekkie drżenie rąk: wśród dyrygentów znaleźli się m.in. Bernstein i Krzysztof Penderecki, śpiewali Barbara Hendricks i Hermann Prey, Liv Ullmann, filmowa diva Bergmana, recytowała tekst Ocalałego z Warszawy Schönberga. Grała Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia i Telewizji (dziś Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia), zaangażowano kilka chórów. To wszystko nie po to, by zrobić show, lecz by wspólny występ pokazał jedność i wsparcie dla idei koncertu. Był nią cytat z wiersza W. H. Audena: "Musimy pokochać się nawzajem lub zginiemy". 

Bernstein otworzył koncert powitaniem, a w jego trakcie poprowadził dwa utwory. Uwertura Leonora III Beethovena zyskała pod jego batutą, jak donosiła "Trybuna Ludu", "niezwykłe zgoła wymiary i niebywały stopień żarliwości". Na koniec koncertu zabrzmiały Bernsteinowskie Chichester Psalms. Utwór powstał w 1965 na zamówienie wielebnego Waltera Husseya z katedry w angielskim Chichester. Odbywał się tam letni festiwal chóralny, w którym wspólnie występują okoliczne zespoły. Hussey wysłał Bernsteinowi list z prośbą o napisanie utworu na festiwal wraz z kilkoma sugestiami na temat jego kształtu. Lenny muzyczną sugestię "bycia sobą" zaakceptował, ale tekst utworu opracował wedle własnego pomysłu. Połączył fragmenty sześciu różnych psalmów, które ułożył w trzyczęściowy utwór dla solistów, chóru męskiego i orkiestry. W Warszawie główną partię sopranu dziecięcego zaśpiewał Markus Baur z Toezler Knaben Choir, a w siłach połączonych chórów znalazły się Poznańskie Słowiki. Wyzwanie miały niemałe: kompozytor użył tekstu po hebrajsku, a muzyka, choć nie awangardowa, do łatwej nie należy. Niejeden chórzysta mógł się też stresować, gdy przyszło śpiewać pod batutą samego Bernsteina. Obawy były jednak płonne. Relacja prasowa z próby generalnej (redaktor tygodnika "Argumenty" zdobył wejściówkę) opisuje otwartość i radość maestra ze wspólnej pracy. Niejeden charakterystyczny, szeroki uśmiech zadowolenia widać też na twarzy Bernsteina na dostępnym w sieci fragmencie koncertu.

W życiorysie Bernsteina znaleźlibyśmy wiele kolejnych epizodów wartych opisania. Ani film Coopera, ani jeden artykuł nie są w stanie ich pomieścić. Polskie koncerty nikną w bogactwie tej biografii, a warto je przypominać. Miały miejsce w różnych momentach historii, a za każdym razem odbiły się szerokim echem. Występ Słowików pod batutą maestra to dodatkowy smaczek dla mieszkańców naszego miasta.

Paweł Binek 

  • Film do obejrzenia w kinach i na platformie Netflix

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023