Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Historia samotnego króla

"O! Teraz już będę mądrzejszy! Dobre zdjęcie to kapitał" - tak Kazimierz Nowak pisał do żony z Kapsztadu w 1934 r. Późno zrozumiał, jaką siłę przebicia daje mu fotografowanie. W tym czasie zdążył przemierzyć całą Afrykę wzdłuż, pokonując w dwa i pół roku 20 tys. kilometrów.

. - grafika artykułu
Bezrobotni mężczyźni w Johannesburgu w obiektywie Kazimierza Nowaka, fot. E. Gliszewska (reprodukcja), dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sorus

Od dwóch lat posiadał negatywowy aparat, cacko na 36 zdjęć. Potrafił robić nim nawet ujęcia momentalne, ale dopiero powrót do cywilizacji wielkiego miasta uzmysłowił mu potencjał fotografii. Trzystutysięczne city i port- brama na świat Związku Południowej Afryki pozwalały na sprzedaż prywatną i do miejscowych, a nawet zagranicznych gazet, o jakiej nie śniło się Nowakowi ani w głębi Afryki, ani w Polsce. To były możliwości, jakie Zachód szykował dopiero dla pokolenia założycieli Agencji Magnum.

"Miałem możność w tutejszym dużym dzienniku sprzedać trochę zdjęć, ale brak mi najlepszych. Wybrali zaledwie 3 sztuki. Ale zgadniesz, co oni tu na miejscu płacą za zdjęcie? Ponad poł funta! Pokryję choć hotel z dochodu. Poślij mi, Marysiek, zaraz wszystkie zdjęcia, które Ci zostały! Ja mam możność sprzedać. Widziałem cuda, a zaledwie ułamek, promil jakiś znikomy mam na filmie!" - pisał.

Cenny wkład i celne oko

Nowak urodził się o ponad 10 lat wcześniej od Capy i Cartiera-Bressona. Bliżej było mu do sławnych badaczy z przełomu XIX i XX w. Przygotowując się do podróży, przeczytał o Afryce wszystko, do czego miał dostęp. Prasa, przez swą powierzchowność, nie mogła zaspokoić jego ciekawości. Zapewne czytał po francusku i niemiecku prace etnografów i antropologów (po polsku niewiele się ukazało), które dostarczały mu cennych informacji o geografii, ludach i stosunkach plemiennych, bez których przepadłby w afrykańskiej głuszy.

"Ten materiał ilustracyjny stanowi bardzo cenny wkład do etnografii afrykańskiej" - miał się wyrazić o fotografiach podróżnika antropolog i etnolog Jan Czekanowski, jeden z dwóch najwybitniejszych polskich badaczy Afryki z XIX/XX w. (drugi to Jan Dybowski). Tak bardzo docenił zbiór zdjęć Nowaka, że wziął udział w ich publikacji w formie jedynego jak dotąd albumu Przez Czarny Ląd, wydanego dzięki córce Elżbiecie Gliszewskiej w 1962 r.

Polacy, począwszy od XIX w., do Afryki wybierali się wcale nierzadko. Wpisali się w ogólną modę na wyprawy badawcze - szaleństwo, które ogarnęło świat zachodniej cywilizacji od XVIII w. i trwało do początków XX stulecia. Jan Dybowski spędził w Afryce Centralnej i Północnej prawie 6 lat (1889-95) i opublikował po francusku szereg znanych na świecie prac i książek. Sam Czekanowski zrobił zawrotną karierę w Niemczech. W latach 1907-09 brał udział w słynnej wyprawie księcia Meklemburgii Adolfa Fryderyka do wschodniej części Afryki Środkowej. Ogromne zbiory naukowe i muzealne opracował i wydał po niemiecku w wielkim, 5-tomowym dziele.

Smutny afrykański król

Po II wojnie światowej Czekanowski kierował katedrą antropologii na UAM w Poznaniu. Jego ocena dziedzictwa Nowaka brzmi bardzo wstrzemięźliwie wobec tego, co musiał odkryć. Można dotrzeć do zdjęć dwóch Tutsi - królów Rwandy z pocz. XX w. Tego o imieniu Musinga na tle jemu podległej ziemi sfotografował Czekanowski, Mutarę przed murowanym pałacem - Nowak. Zgadza się ich charakterystyczne ubranie z dwóch sztuk bawełnianego materiału, zgadza i imponujący wzrost i rysy twarzy. Tyle że przedstawienie u Nowaka jest więcej niż suchym opisem naukowca, opisem człowieka jako obiektu. Zyskuje on osobowość: "Król, opowiadając o swoim domu, wydaje się smutny, zrezygnowany. Niedawno jeszcze jako chłopak hasał swobodnie po zielonych pastwiskach Ruandy" - komentował fotograf. Pałac, objaśniał dalej, dali mu Belgowie, razem z milionowym dochodem i samochodem, lecz "po obszernych izbach czają się samotność, tęsknota i smutek. Nie widzi [Mutara] ani braci swoich, ani sióstr, ani ojca swego, Musinga, który został przemocą usunięty z bambusowego tronu za to, że bliższy mu był Berlin niż Bruksela".

Takie pasje przypłaca się życiem

Czekanowski musiał być pod kolosalnym wrażeniem tekstów Nowaka. Raz, że dopisywały ciąg dalszy historii ludów odkrytych przez naukowca trzy dekady wcześniej. Dwa, iż Nowak dotarł do nieporównywalnie większej liczby plemion Afryki. No i wszystkie sfotografował i opisał tak, że z jednej strony stanowią nieocenione źródło dla naukowców, z drugiej - wartko opowiedzianą historię dla zwykłego czytelnika. Jedno i drugie przesądza o formie większości zdjęć Nowaka. Dokumentował ginące społeczności, trzymając emocje na wodzy niczym naukowiec. Pod gust czytelników i redakcji tworzył piękne pejzaże i portrety, wzorowane na kompozycjach malarskich. Dla czytelników niedowiarków i stęsknionej żony portretował sam siebie wśród ciemnoskórych mieszkańców i w odległych pustkowiach.

Stanąć do fotografii z Afrykaninem - to było coś. To go wyróżnia pośród innych "korespondentów", w tym zwyczajnych turystów, którzy stanowili zmorę Nowaka jako konkurencja "dziennikarska", śląca do kraju pokrętne relacje. Im dalej posuwał się w głąb lądu, tym bardziej dopuszczał emocje, które na południowym krańcu kontynentu znalazły się w zenicie. Obrazy bezrobotnych na ulicach bogatego Johannesburga pchnęły go z aparatem między nich. Z terenu dzisiejszej RPA pochodzą jego zaskakująco nowoczesne, zaangażowane i mocne zdjęcia, powstałe ze zderzenia kontrastu bogactwa białych i potwornej biedy czarnych.

Nowak widział przed obiektywem człowieka. Bohaterowie często się do niego uśmiechają, co w tamtym czasie było rzadkością. "Zachował dokument zupełnie nadzwyczajny" - uważał Ryszard Kapuściński. - "Te zdjęcia są unikalnym fenomenem. On pokazuje Afrykę codzienną, jaką w owym czasie była, taką, jakiej już w ogóle nie ma. Takie pasje przypłaca się życiem" - pisał.

Monika Piotrowska