Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

Na pozór kryminał

Na pozór scenariusz filmu Święty napisany jest jak klasyczny kryminał, ale po bliższym przyjrzeniu się, wyłania się z niego propagandowa powieść milicyjna. Od samego początku wiemy, kto stoi po stronie dobra, a  kto okaże się tym złym - o filmie Święty pisze Przemysław Toboła.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Film luźno nawiązuje do wydarzeń z marca 1986 roku, gdy "nieznani sprawcy" ukradli z katedry w Gnieźnie srebrną figurę św. Wojciecha oraz srebrne ozdoby barokowego relikwiarza. Na pozór historia tej kradzieży nie nadaje się na scenariusz filmu sensacyjnego. Początkowo sprawa nie wyglądała jednak na zwyczajną, bo przecież od zamordowania księdza Popiełuszki przez esbeków minęło zaledwie 15 miesięcy.

Wkrótce okazało się, że w tym wypadku nie było spisku Służby Bezpieczeństwa przeciw Kościołowi, a trzech "zwykłych" złodziei, którzy połakomili się na srebro. Odłamane i odrąbane części figury przetopili palnikiem acetylenowym na złom. Śledczy z Komedy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Poznaniu złapali włamywaczy już po kilku tygodniach. Pomysł Sebastiana Buttnego, by wplątać w kradzież relikwiarza św. Wojciecha, IV Departament SB, który zwalczał Kościół katolicki w czasach PRL, to całkiem sensowne założenie fabularne. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę doniesienia IPN-u z ostatnich tygodni o znalezieniu dowodów otrucia ks. Blachnickiego, twórcy Ruchu Światło-Życie. Zdarzyło się to w tym samym czasie, co kradzież relikwiarza.

Reżyser Świętego, urodzony w Gnieźnie, jako 10-latek śledził wydarzenia w katedrze i późniejsze poszukiwania sprawców. Nad scenariuszem filmu i jego ekranizacją pracował prawie dziewięć lat. Wersja ostateczna skryptu zamieniła się w political-fiction o walce reżimu komunistycznego z Kościołem katolickim. Bohaterowie są fikcyjni, a toczące się śledztwo nie ma nic wspólnego z regułami milicyjnej pracy w tamtych czasach, choć zadbano o realizm i zdjęcia kręcono w katedrze, na co zgodę wydał prymas Polski, abp Wojciech Polak.

Już pierwsza scena filmu daje przedsmak zamysłu twórcy. Główny bohater, porucznik MO, Andrzej Baran (Mateusz Kościukiewicz), czeka na żonę na lotnisku Ławica, które udaje poznańska hala Arena. Wśród pasażerów i oczekujących kręci się młoda kobieta-cinkciarz. Niespodziewanie porucznik Baran przywołuje dziewczynę i ostrzega przed tajniakami z SB, czającymi się w zaparkowanym przed wejściem samochodzie. Scena mało prawdopodobna w roku 1986 w PRL-u, ale jeśli potraktujemy otwarcie filmu jako pryzmat, w którym rozszczepiają się wszystkie intencje twórcy, to nagle wszystko staje się aż za bardzo oczywiste. Film Święty będzie starał się opowiedzieć widzom historię o dobrej Milicji Obywatelskiej i złej Służbie Bezpieczeństwa, o podziale na dobrych Polaków i złych, tych resortowych. A "ludzie resortu" są zawsze blisko. Marian Porębski, esbek z IV Departamentu, (Dobromir Dymecki), to najlepszy przyjaciel porucznika Barana, choć z początku jego demoniczne zagrywki rozpuszczają się w kolejnych łykach wódki, pociąganych z piersiówki.

Na pozór scenariusz filmu Święty napisany jest jak klasyczny kryminał, ale po bliższym przyjrzeniu się wyłania się z niego historia rodem z powieści milicyjnej. Termin zaproponował pół wieku temu Stanisław Barańczak w eseju Poetyka polskiej powieści kryminalnej, gdzie wyjaśniał kardynalną różnicę pomiędzy powieścią detektywistyczną, z bohaterem typu Hercules Poirot z książek Agaty Christie, powieścią kryminalną-sensacyjną, z bohaterem typu Philip Marlowe z utworów Raymonda Chandlera, a powieścią milicyjną, której fabuła jest podporządkowana propagandzie.

Kluczowa odmienność kryje się w antycypacji: od początku fabuły wiemy, kto (ze względów propagandowych) nie może być przestępcą, a kto na pewno okaże się przedstawicielem złowrogiej siły. Tym razem pada na SB. Porucznik Baran zaś, milicjant o nieskalanym charakterze, który co chwilę pociąga z buteleczki łyk lekarstwa na żołądek, sprawnie prowadzi śledztwo i z góry wiadomo, że zakończy się ono sukcesem. Takie są bowiem wymogi gatunku. Zwłaszcza gdy w sukurs porucznikowi pospieszą ci, co stoją po stronie dobra, czyli ludzie Kościoła. To ksiądz Stefan (w tej roli Leszek Lichota, związany od 2002 do 2006 roku z Teatrem Polskim w Poznaniu) i ksiądz proboszcz, archiwista katedry, w którego postać wcielił się Michał Grudziński, legenda poznańskiej sceny teatralnej. Aktorzy starają się wykorzystać jak najlepiej swoje talenty, ale widać, że trudno jest im grać papierowe postaci z powieści milicyjnej.

Natomiast Lena Góra, jako Jolanta Baran, żona porucznika, gra tak dobrze, jakby wpadła tu przypadkiem z planu innego filmu lub kryminalnego serialu BBC, choćby Line of  Duty. Aktorka rozsadza ekran samą swoją obecnością, bo w scenariuszu nie ma na to miejsca. Przez większość filmu na pozór odgrywa kluczową rolę w śledztwie, tak jak w małżeństwie, gdzie to ona gra pierwsze skrzypce. 

Można odnieść wrażenie, że Sebastian Buttny nie lubi swojego głównego bohatera. Kanon powieści milicyjnej w wersji telewizyjnej znają przecież miliony Polaków, którzy śledzili serial 07 zgłoś się z porucznikiem Borewiczem (Bronisław Cieślak) w roli milicjanta, prawdziwego faceta, noszącego na co dzień amerykańską kurtkę wojskową M65. Tymczasem Mateusz Kościukiewicz, w za dużej czapce milicjanta i mundurze jak po starszym bracie, wygląda groteskowo. Może czasem warto zachować chociaż pozory?

Przemysław Toboła

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023